NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Człowiek obrazem Boga


Autor: Br. Maciej Kowalski OSST

www.trynitarze.pl
www.facebook.com

Adwent rozpoczęty. Wczoraj uroczyście obwieściła nam to zapalona świeca. A zatem my również zaczynamy – ruszamy w drogę. Właśnie: Adwent jest drogą do przejścia. Z drogą wiąże się wiele rzeczy: przygotowania, wysiłek, zmęczenie, wreszcie radość dotarcia do celu. Dla młodszych droga to być może: nawigacja, trasa i pin.

Mnie wędrowanie kojarzy się przede wszystkim z towarzyszem. I z przyjacielem – gdy oznacza życie. Obecność jednego i drugiego bardzo pomaga. W momentach zagrożenia daje poczucie bezpieczeństwa. Sprawia, że nasza radość i szczęście nie są samotne. A kiedy dopada nas zmęczenie lub zniechęcenie, albo mamy ochotę zawrócić, zawiera się w słowach: spokojnie, razem damy radę!

Takich słów potrzebujemy również podczas adwentowych zmagań. Zastanawiając się nad wysiłkiem, jaki chcemy podjąć, i celem, jaki chcemy osiągnąć, pomyślmy też nad towarzyszem drogi na ten czas. Warto znaleźć kogoś, z kim będziemy mogli podzielić się własnymi wątpliwościami i obawami. Osobę, która przyjmie nas takimi, jakimi jesteśmy, a jednocześnie będzie nas mobilizowała. Odległość nie musi mieć tutaj znaczenia. Liczy się poczucie więzi. Tyle już trudności w życiu udało nam się pokonać dzięki przyjacielowi bez jego fizycznej obecności.

Podróż w pojedynkę w pewnym sensie „odradza” nam również liturgia Adwentu, ukazując chociażby postać Maryi, proroka Izajasza czy Jana Chrzciciela. Takich przewodników jest o wiele więcej. Ja na przykład już od kilkunastu lat 17 grudnia słyszę nie tylko pierwszą wielką antyfonę, lecz także modlitwę: Boże, Ty przyozdobiłeś naszego świętego ojca Jana darami wiary i miłości, daj, abyśmy wiernie idąc jego śladami, chętnie podejmowali trud wykupu braci z niewoli duszy i ciała na chwałę Trójcy Świętej. Pozwólcie mu w tym roku przejść i z Wami jakiś odcinek drogi.

Dlaczego akurat św. Jan de Matha? Jakich wskazówek na początku Adwentu może nam udzielić święty sprzed ośmiuset lat? Zapytajmy choćby o to, jak wyglądała jego młodość? Cała nasza wiedza na ten temat opiera się na kilku zdaniach nieznanego trzynastowiecznego autora: Żył w Paryżu pewien dobry duchowny, imieniem Prevostin, który miał pod sobą katedrę teologii i był uważany za filozofa. Pod jego kierownictwem inny magister zaczynał [studiowanie] i nauczał teologii w Paryżu, jego imię brzmiało Jan z Prowansji. Był on człowiekiem bogobojnym, dniem i nocą Jemu służył. Już od dzieciństwa miał silne postanowienie wstąpienia do jakiegoś zakonu, ale nie wiedział dokładnie do jakiego. Od swoich towarzyszy często znosił kpiny, ponieważ był gorliwy w służbie Bożej. Myśląc, jak mógłby żyć w pokoju ze swoimi towarzyszami i służyć Bogu, postanowił przyjąć święcenia kapłańskie i tak uczynił, żeby mieć racjonalny powód do odmawiania Boskiego Oficjum i modlitwy. Żarliwie i nieustannie modlił się, aby Bóg wskazał mu zakon. Czy ktoś, o kim wiemy tak niewiele, może nas czegoś nauczyć?

Spróbujmy! Aby to zrobić, trzeba przedrzeć się przez „pobożne” zdania i wyobrazić sobie ambitnego młodego chłopaka, który… chce być blisko Boga. Jeszcze nie wie dokładnie, w jaki sposób, ale poszukuje i robi wszystko, aby spełnić swoje marzenie. Aż chce się zapytać, skąd się w nim bierze taka determinacja? Skąd to pragnienie? Na to pytanie możemy udzielić różnych odpowiedzi. Ostatecznie jednak sprowadzają się one do jednej: człowiek został stworzony na obraz Boga i tęskni za Nim. Świetnie wyraził to św. Augustyn w swoich Wyznaniach: Stworzyłeś nas (…) jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce człowieka, dopóki w Tobie nie spocznie. (Wyznania, I, 1, tłum. Zygmunt Kubiak). Jan musiał w jakiś sposób odkryć tę prawdę i postanowił podporządkować jej całe swoje życie.

My często sobie tego nie uświadamiamy. Jesteśmy zbyt zajęci codziennymi sprawami, aby stawiać jakieś filozoficzne pytania. Co więcej, niekiedy potrafimy tak siedzieć całymi latami na brzegu życia, bojąc się wypłynąć na głębię. Tymczasem poczucie wewnętrznej pustki narasta, staje się coraz bardziej męczące. Oczywiście, niektórzy próbują ją jakoś wypełnić. Ale nawet jeśli tak jest, to zazwyczaj odpowiedzi na pytanie, jak to zrobić, szukają nie tam, gdzie powinni.

Zatem, jeśli dotychczasowe poszukiwania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, może warto pójść za przykładem świętych i zastanowić się nad zdaniem „człowiek został stworzony na obraz Boga”. Zamiast „człowiek” pomyślmy: „ja”. Gra toczy się o ogromną stawkę. W tym zdaniu nie chodzi jedynie o to, że mamy Stwórcę. Mamy Ojca! Nie jesteśmy sierotami. Nie jestem wynikiem zbiegu okoliczności. Bóg pragnął, abym się narodził. Noszę w sobie Jego obraz – to znaczy, zostałem tak „zaprogramowany”, abym wiedział, że mam dom i że jest on miejscem mojego spełnienia. Im lepiej to sobie uświadomimy, tym bardziej nasze życie się zmieni i tym większego nabierze sensu.

Patrząc na młodzieńcze zmagania Jana, możemy znaleźć jeszcze jedną, cenną wskazówkę. Nieraz boimy się jasno opowiedzieć za Jezusem i przyjąć jednocześnie wszystkie konsekwencje takiej decyzji. To, co możemy zyskać dzięki takiemu wyborowi, wydaje nam się nieatrakcyjne, a często także nierzeczywiste. Z całym realizmem dostrzegamy natomiast to, co możemy stracić. Uśmieszki, komentarze, utrata przyjaciół, skazanie na izolację… Jeśli jednak pokonamy w sobie ten strach, pojawia się kolejne niebezpieczeństwo: nie tyle wybór Boga, co wybór przeciw komuś.

Jan, który próbuje żyć w pokoju ze swoimi – mówiąc dzisiejszym językiem – kolegami ze studiów, przypomina nam, że prawdziwy wybór Boga nie jest wymierzony przeciwko komuś. Nie zamyka na innych, nawet jeśli nie rozumieją oni takiej decyzji. Nigdy też nie rodzi poczucia wyższości. Sprawia, że człowiek doświadcza osamotnienia – to prawda – ale sam nie wyklucza, bo pragnie autentycznego szczęścia nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Na czym więc polega to pragnienie Boga? Mówiąc najkrócej, jest ono pełnym nadziei zaufaniem pierwszej tęsknocie naszego serca. Najbardziej fundamentalną wiernością samemu sobie.

I ostatnia uwaga. Zarówno historia św. Jana de Matha, jak św. Augustyna pokazuje, że odkrycie owego „skierowania ku Bogu” i nazwanie go jest jedynie początkiem wielkiej przygody.

***

Adwent rozpoczęty. Podejmij wyzwanie i wyrusz w drogę. Obudź w sobie tęsknotę za prawdziwym życiem, za tym, co trwa dłużej, niż przelotna zachcianka, za miłością, nieśmiertelnością i Bogiem. Obudź i pozwól się jej prowadzić. Tylko w ten sposób zrozumiesz, kim jesteś i po co żyjesz.

Foto. Trynitarze.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *