NOBISCUM AD CAELUM…

Wstąpmy do Ogrodu Pana

 

Dzisiaj w Kościele Katolickim przeżywamy wspomnienie NMP z Góry Karmel. O pojawieniu się szkaplerza w pobożności karmelitańskiej powiedziała w rozmowie z Marią Rachel Cimińską, Iwona Wilk radna prowincjalna Krakowskiej Prowincji Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (OCDS).

(więcej…)

Mały anioł

świety

„Kochany bracie! Ciesz się razem ze mną i moją małżonką! Niebiosa zesłały nam syna, którego rysy twarzy i cały wygląd l sprawia ją wrażenie czegoś nadnaturalnego i niezwykłego. Jesteśmy przekonani, że urodził się nam syn szczególnego błogosławieństwa i Bożego. Takie wrażenie odnoszą wszyscy, którzy go oglądają. Nie r myśl, że przemawia przeze mnie duma ojcowska. To, co piszę, jest jak najbardziej prawdziwe i szczere, jak przyjaźń, która łączy  mnie z Tobą”. Tak napisał Wilhelm Rossi do swojego brata Piotra do Wenecji (gdzie był on jednym z wyższych duchownych), gdy  dnia 22 czerwca 1559 roku — z małżonki Elizy Masella — urodził mi się syn. Nie określił, co też takiego wyróżniało to dziecko spośród innych.  W każdym razie  przyszłość  miała  potwierdzić wrażenia szczęśliwego ojca. Mały Juliusz, bo takie imię otrzymał na chrzcie św., stał się później jak niegdyś Juliusz Cezar, nie tylko wielkim wodzem w czasie prowadzenia walk z Turkami, ale także mężem stanu, dyplomatą, uczonym i świętym kapucynem.

 

 

Wraz z rozwojem umysłowym mały Juliusz wykazywał chęć do modlitwy i pobożnych ćwiczeń. Rodzice nie mieli z nim trudności wychowawczych. Był im posłuszny nawet w sprawach drobnych.
W domu rodziny Rossich przebywali często synowie św. Franciszka z zakonu braci mniejszych konwentualnych. Małemu Juliuszowi spodobały się ich szaty zakonne i prosił, aby pozwolono mu [nosić podobne. Rodzice chętnie spełnili jego życzenie. Tak ubranych chłopców często można spotkać w krajach południowych.
Juliusz nie powinien myśleć tylko o sprawach powierzchownych, I dlatego też rodzice oddali go pod opiekę jednego z najbardziej lnianych nauczycieli o. Wergiliusza Giacomo. Nauczyciel ten zajął się jego wykształceniem. Przekonał się wkrótce, że uczeń jest i obdarzony nadzwyczajnymi talentami i cieszył się z jego szybkich l postępów w nauce. Już w wieku sześciu lat mógł wygłaszać mowy | i kazania na określony temat. We Włoszech istniał wówczas zwyczaj wygłaszania przez dzieci w okresie Bożego Narodzenia kazań na pamiątkę tego wydarzenia, kiedy to dwunastoletni Jezus usiadł w świątyni między nauczycielami i swoja bystrością umysłu wprawił  ich  w  zdumienie.  Dlatego   i  mały Juliusz  wygłosił  kazanie Pewnie wszedł na ambonę,  jakby to  już czynił wcześniej wie razy w Brindisi. Wygłosił kazanie do licznie zgromadzonych ludzi, którzy byli zdumieni jego przemową.  Uważali, że nie mówi tego mały chłopiec, lecz sam Bóg przemówił przez niego.
Juliusz  miał   zaledwie   dwanaście  lat,   gdy  na  rodzinę  Rossich spadło wielkie  nieszczęście — zachorował  i zmarł  ojciec.  Mat była niepocieszona w swoim bólu. Pozostał jej jeszcze syn, który, podnosił ją na duchu. Czuła, że znajdzie w nim podporę. Był je| nadzieją i pociechą. Niebawem jednak miała się dowiedzieć, że zażądał od niej ofiary nie tylko z męża, lecz także i z syna. Juliusz przekonywał się coraz bardziej, że nie został powołany do spraw tego świata. Jego wzrok kierował się ku całkowitemu poświęcenia się Bogu w stanie zakonnym.  Gdy swój  zamiar wyjawił mat wybuchnęła  płaczem.  „Mamo  — powiedział  do  niej  — Pan nawołuje mnie do czegoś innego. Nie mogę sprzeciwiać się Jego głosowi”.   Wypowiedź  ta  była  tak  stanowcza,   że  matka  nie  śmiała już więcej sprzeciwiać się i udzieliła mu swego błogosławieństwa
Z początku myślał o tym, żeby wstąpić do franciszkanów konwentualnych, którzy bardzo ucieszyli się jego zamiarem, a także gotowością matki, którą dużo kosztowało złożenie takiej ofiary.
Juliusz liczył wówczas czternaście lat. Był to rok 1573. Przypomnijmy sobie, że dwa lata wcześniej stoczono zwycięska bitwę pod Lepanto, w której Turcy ponieśli druzgocącą kieskę, żresz nie ostatni raz, dzięki różańcowej modlitwie chrześcijan. Były czasy po Soborze Trydenckim — w Kościele zapanował nowy duch. Zakony jezuitów i kapucynów były w największym rozkwicie. W Mediolanie i w całych Włoszech św. Karol Boromeusz porywał za sobą ludzi dzięki swoim kazaniom, godnym żarliwego entuzjasty uświęcania dusz. Kazania te wygłaszał w najodleglejszych zakątkach swojej diecezji. W czasie zaś grasowania straszliwej zarazy zdjął buty, aby boso służyć chorym na dżumę. W Hiszpanii! św. Teresa i św. Jan od Krzyża zreformowali zakon karmelitów. W Rzymie działał św. Filip Nereusz i skromny br. Feliks z Cantalice. Równocześnie budził się także w północnej Europie duch wrogi Kościołowi — reformatorzy coraz bardziej burzyli jedność Ko¬ścioła. Całe kraje odstępowały od wiary katolickiej, gdyż książęta chciwie spoglądali na dobra kościelne, a dzięki nowej nauce zajmowali miejsca biskupów, a nawet papieża. W Anglii za panowania Henryka VIII dokonało się całkowite oderwanie tego kraju od! Kościoła katolickiego. W roku 1570 została stracona królowa szkocka Maria Stuart.
Wszystkie te wydarzenia wywarły wpływ na młodego Juliusza; Rossi.  Nie  chciał   on  pozostawać  bezczynny  w  czasach  wielkich przemian. Pragnął walczyć w pierwszych szeregach o sprawy Boga. f Przyszłość pokazała, jaką rolę odegrał w walkach o katolicyzm I w tych straszliwych czasach.
W Wenecji
Turcy ciągle jeszcze siali postrach na wybrzeżu Adriatyku, gdy i jakiś wewnętrzny głos powiedział mu, że powinien opuścić Brindisi i pojechać do swego stryja do Wenecji, aby tam kontynuować studia. Wiemy, że udał się tam w towarzystwie wyżej wymienionego o. Wergiliusza Giacomo. Nawet bulla kanonizacyjna odnotowała polityczny zamęt, gdyż Brindisi okupowali wówczas Turcy.
Przybywszy do Wenecji, udał się natychmiast do mieszkania swojego stryja. Młody chłopiec, który później został kapucynem, zaprowadził go tam. Stryj, Piotr Rossi, był księdzem diecezjalnym. Jemu podlegali klerycy z San Marco. Swego bratanka przyjął z radością. Słyszał już wiele o jego zdolnościach i dobrym zachowaniu. |W domu stryja panowała atmosfera na wskroś religijna. Trzy siostrzenice, które prowadziły dom, złożyły śluby zachowania dziewictwa, a młodym studentom dawały najlepszy przykład. Do tych kleryków należał także ów młody człowiek, który wskazał Juliuszowi drogę do mieszkania Piotra Rossi. Z nim przebywał dłuższy zaś i zawiązała się między nimi serdeczna przyjaźń.
Stryj, znając całą sytuację, postanowił, aby jego bratanek zdjął konny habit franciszkanów konwentualnych i ubierał się tak pak pozostali klerycy. Habit był tak zniszczony, że jeszcze podczas podróży Juliusz prosił swego towarzysza Wergiliusza o nowy. Ten jednak nie zgodził się na to, chociaż Juliusz wyżebrał sobie na
go pieniądze.
Wkrótce ujawniły się  jego  zdolności  i  postępy  w nauce.  Stryj dumny ze swojego bratanka mógł stawiać go za wzór innym studentom. Pokusy, by być pysznym, Juliusz zwalczał na różne sposoby.  Bardzo  dużo  się  modlił.  Nie było  dnia,  w którym by  nie spędził dłuższego czasu przed tabernakulum.
Podejmował się ciężkich praktyk pokutnych; nosił ostra włosiennicę, nie pił wina i nie |jadł mięsa, spał na gołej podłodze i często biczował się w nocy szczególne nabożeństwo żywił do męki Chrystusa. Ofiara mszy św. napełniała go wielkim szacunkiem, dlatego że tutaj odnawiała się tajemniczy sposób męka i śmierć Chrystusa. Ze swoim przyjacielem chodził w niedziele i święta do kościoła jezuitów, aby tam zastępować do spowiedzi i komunii św. i przez całe przedpołudnie służyć do mszy św. Po południu spotykali się także w kościele , kapucynów, gdzie uczestniczyli w nieszporach i słuchali kazania, czasie tych nabożeństw u kapucynów Juliusz uświadamiał sobie oraz   bardziej,   że   Bóg   chce   go   mieć   właśnie   w   tym   zakonie Franciszka z Asyżu. Gdy podzielił się tą myślą ze swoim przyjacielem, ten mu powiedział, że również nosi się z takim samym zamiarem. Stryj okazał się wspaniałomyślny i nie stawiał mu trud¬ności, ale prosił ich, aby przez gorącą modlitwę zdobyli ostateczną pewność.
Gdy brali udział w święcie Wniebowstąpienia Chrystusa, które w Wenecji było obchodzone bardzo uroczyście, i gdy dokonywano corocznych zaślubin miasta z morzem, doża wenecki wrzucił do morza złoty pierścień i wymówił słowa: „Nasze morze, poślubiamy cię i przekazujemy ci ten pierścień na znak prawdziwej i niezmien¬nej władzy”, rozszalała się nagle taka burza, że wszyscy pomy¬śleli o czekającej ich śmierci i zagładzie. Kapucyni udzielali z kla¬sztoru powszechnego rozgrzeszenia wszystkim znajdującym się na morzu. Prawdziwa panika ogarnęła ludzi znajdujących się na ło¬dziach. Tylko Juliusz zachowywał się spokojnie. Wyjął swój agnusek (medalik z wizerunkiem baranka), który nosił na szyi, uczynił nim znak krzyża nad szalejącym morzem i oto burza ustąpiła, a wszyscy mogli bezpiecznie dopłynąć do brzegu.
Nie wiemy, czy ten wypadek wpłynął na przyspieszenie podjęcia decyzji wstąpienia do klasztoru. W każdym razie już wkrótce obaj młodzi przyjaciele zapukali do klasztornej furty kapucynów. Brat furtian zawołał ówczesnego prowincjała o. Wawrzyńca z Ber-gamo, który był kompetentny w sprawie przyjęcia do zakonu. Bardzo ucieszył się ich prośbą, ponieważ mieli ze sobą doskonałe świadectwa. Ale przypomniał, że nie wolno działać zbyt pochopnie. Przedstawił im surowość „Reguły zakonnej”, która nie da się porównać z surowością życia prowadzonego przez pobożnych chrze¬ścijan na świecie. Jest wielka różnica w tym, czy podejmuje się ofiarę dobrowolnie, czy też znosi się ją tylko, jako narzuconą przez innych. W zakonie potrzebne jest ogromne samozaparcie i pokorne posłuszeństwo.
Prowincjał poradził im, aby spędzili parę dni w klasztorze i zo¬baczyli, jak wygląda życie braci. A potem dopiero zdecydują, czy pozostaną przy swoim zamiarze czy też nie, by później żaden z nich nie robił sobie wyrzutów, że uczynił fałszywy krok.
Dni próby minęły bez większych trudności. Postanowienie umo¬cniło się. Pragnęli zostać kapucynami.
O. Wawrzyniec nie miał już wątpliwości. Wysłał ich do Werony dla odbycia nowicjatu. Wcześniej jednak Juliusz udał się do swoje¬go stryja, aby podzielić się z nim swoją wielką radością. Poprosił go o wybaczenie wszystkich błędów, które popełnił będąc w semi¬narium, i uklęknął przed nim, aby otrzymać błogosławieństwo. Ten podniósł go z klęczek i powiedział wzruszonym głosem: „Mo¬dlę się o spełnienie Bożej woli i poddaję się jej. Proszę Ojca świa¬tłości, od którego pochodzi wszelki dar, żeby dokonał w tobie tego, co rozpoczął. Życzyłem sobie, abyś został świętym kapłanem diecezjalnym. Teraz masz zostać świętym zakonnikiem.
Przynieś i zaszczyt swojemu stanowi i o każdej porze pamiętaj, że im [ bardziej postępujemy w doskonałości, tym bardziej musimy sobie j zdawać sprawę z tego, jak bardzo daleko jesteśmy jeszcze od celu, 'który wytknął nam Bóg. Niech chroni cię błogosławiąca ręka I Wszechmocnego! Oby cię prowadziła i udzielała ci łaski”. Te słowa świątobliwego   stryja   wywarły   głębokie   wrażenie   na   bratanku. Powiedział mu to, o czym marzył. Nie miał przed sobą żadnego j innego celu, jak tylko zostać świętym zakonnikiem.
Pierwsze lata w zakonie
Wkrótce młodzi przyjaciele wyruszyli w drogę do Werony, gdzie mieli odbywać nowicjat. Gdy z oddali zobaczyli to miasto, z radości zaśpiewali „Te Deum”. O. Wawrzyniec z Bergamo wyprzedził ich, aby przekazać wiadomość o przybyciu dwóch braci nowicju¬szy. Przyjęto ich z wielką życzliwością. Ponieważ w Wenecji już przez kilka dni brali udział w klasztornym życiu, prowincjał zade¬cydował, aby nie zwlekać z obłóczynami. Sam ich dokonał 18 lutego 1575 roku. Juliusz otrzymał imię zakonne Wawrzyniec. Najpraw-dopodobniej prowincjał dał mu to imię, które sam nosił, aby wy¬rażać swoje uznanie i sympatię dla niego.
Br. Wawrzyniec rozpoczął swój nowicjat z gorliwością świętego. Nie polegał jednak tak bardzo na własnych siłach i swojej dobrej woli, ale bardziej zaufał łasce Bożej. Aby stać się godnym jej otrzymania, upokarzał się przy lada okazji. Coraz bardziej uświa¬damiał sobie, że dotychczas nic nie uczynił. Nie wspominał o tym, co dobrego zrobił do tego czasu, lecz często mówił o tym, co ma jeszcze do zrobienia. Wykonywał najniższe posługi i to tak zwy¬czajnie, jak gdyby do tego został przez Boga powołany. Najdro¬bniejsze życzenie przełożonych było dla niego rozkazem. Nigdy nie wyrażał sprzeciwu, nawet wówczas gdy uważał jakąś pracę za niedorzeczną. Najlepszym wzorem był dla niego Chrystus, który był posłuszny aż do śmierci na krzyżu. Znalazł źródło, z którego mógł czerpać łaski: Bóg obdarzył go darem modlitwy wewnętrznej w takim stopniu, że gdy rozważał Boże tajemnice nie widział nic i nie słyszał, co dzieje się wokół niego. Inni nowicjusze musieli nim wstrząsnąć, bo godzina rozmyślania już dawno minęła. Ponieważ jednak modlitwa jest podstawą życia duchowego i źródłem wszel¬kiego rozwoju, w br. Wawrzyńcu objawiły się także pozostałe cno¬ty tak doskonale, że stał się przykładem dla wszystkich. Mistrz nowicjatu cieszył się nowicjuszem, tym bardziej że zawsze był on bardzo skromny i naturalny.
Zdawało się jednak, że Bóg zechce go zabrać do siebie. Br. Wa¬wrzyniec zachorował. Wystąpiły u niego niebezpieczne bóle w kla¬tce piersiowej i ostry kaszel. Blady, wychudzony i cierpiący na bezsenność chodził młody nowicjusz po klasztorze. Wszyscy byli zdania, że nie przetrzyma surowego życia klasztornego. Mysia nawet o tym, żeby go usunąć przed złożeniem uroczystej profesji| Choroba bowiem robiła wrażenie nieuleczalnej.
W rozstrzygającym orzeczeniu całej wspólnoty klasztornej w sprawie dopuszczenia młodego nowicjusza do profesji mistrz nowicjat przestrzegał   przed   pochopnym  działaniem.   Br.   Wawrzyniec  obawiając  się,   że  zostanie  nie  dopuszczony  do   profesji,   zwrócił się o pomoc do Matki Bożej. Z dziecięcą ufnością polecił Jej wszystkie swoje zmartwienia, jako swojej opiekunce, i oto ustąpiły wszelkiej dolegliwości. Nikt nie cieszył się bardziej niż on sam, gdy w uroczystość św. Gabriela Archanioła, 24 marca 1576 roku złożył Bogu uroczystą profesję.
Po niedługim czasie wysłano br. Wawrzyńca do Padwy, gdzie na| tamtejszym sławnym uniwersytecie miał kontynuować studia z zakresu filozofii i teologii. Jego profesorem filozofii był sławny| o. Franciszek z Messyny. Br. Wawrzyniec z ogromną łatwości; wypełniał polecenia swojego nauczyciela. Jego otwarty umysł i wysoka inteligencja pozwalały mu szybko zrozumieć i nauczyć! się różnych traktatów teologicznych. Można było sądzić, iż to oni właśnie jest profesorem uniwersytetu. Jego koledzy ze studiów pozostawali daleko w tyle w stosunku do niego i często prosili gol o wyjaśnienie trudnych problemów. Jeden z nich zaś, późniejszy! znany kaznodzieja o. Hipolit, stwierdził, że podczas tych godzin prywatnej nauki nauczył się więcej niż podczas wykładów głoszonych przez sławnych profesorów.
Z niezwykłą gorliwością oddawał się studiom teologicznym. Wiedząc dobrze, że sam rozum tutaj nie wystarcza, nigdy nie przychodził na wykłady bez uprzedniej pokornej modlitwy, a Bóg objawia mu swoje  tajemnice  tak  dogłębnie,  że  wszyscy mogli  się  tylko dziwić.  Szczególną miłością darzył Pismo  św.  Aby móc je czytać w oryginalnym języku, z zapałem uczył się hebrajskiego, chaldejskiego, syryjskiego i greckiego. Języki te opanował tak doskonale,^ że Żydzi powiedzieli o nim: „Gdybyśmy go nie znali, musielibyśmy myśleć, że jest on rabinem”. Żywił tak głęboką cześć dla Bożego słowa, że nie czytał Pisma  św. inaczej  jak  tylko  klęcząc.  Każde słowo tak doskonale utrwaliło się w jego pamięci, że mógł swobodnie wyrecytować całe Pismo św. w języku hebrajskim i greckim. Pewnego dnia przepisał z pamięci całe kazanie, które wygłoś: przed senatem Wenecji znany dominikanin o. Herbert. Gdy kazno-1 dzieją dowiedział się o tym, nie chciał uwierzyć. Pokazano mu więc rękopis i wówczas musiał stwierdzić, że br. Wawrzyniec zanotował’! wszystko dokładnie, aż do najdrobniejszych szczegółów.
Doskonała   pamięć   była   mu   także  pomocna   w   nauce   języków nowożytnych.   W   Padwie   można   było   słyszeć   języki   wszystkie narodów. Od tych studentów nauczył się niemieckiego, francuskie-| go, hiszpańskiego i czeskiego, tych właśnie języków, które okazał; później tak przydatne dla niego. Tego wszystkiego dokonał |w ciągu pięciu lat! Była to bez wątpienia szczególna łaska, której |w naturalny sposób nie można zrozumieć.
Miał słuszność kronikarz zakonny, który pisał: „Jest to wprost lnie do uwierzenia; rzadko widywano tego studenta nad książkami, Ta mimo to prześcignął swoich współtowarzyszy w zdobywaniu [wiedzy. Ponieważ jednak jego podstawowe studium to była modlitwa i rozważanie Bożych tajemnic, tak został oświecony światłem pochodzącym z nieba, że wszystkie trudności rozwiązywał jak [uczeń Ducha Świętego”. Br. Wawrzyniec liczył 22 lata, gdy przełożeni powołali go do Wenecji na lektora, a chociaż nie został jeszcze wyświęcony na kapłana, ogłoszono go również kaznodzieją l tego miasta.
„Głoś słowo”
Nie jest łatwo być kaznodzieją. Kościół wymaga od każdego z nich solidnego wykształcenia. Także „Konstytucje” zakonu kapucynów stawiają wysokie wymagania tym wszystkim, którzy głoszą kazania. „Żadnemu bratu niech się nie pozwala na głoszenie kazań, l dopóki nie stwierdzi się, że prowadzi on święty i wzorowy tryb życia, że posiada jasną i dojrzałą zdolność sądzenia, dzięki mocnej i świętej woli”. Tak mówiły stare „Konstytucje”.
Jak bardzo surowo w ówczesnych czasach traktowano wybór kogoś na kaznodzieję, można wnioskować z faktu, że z około dziesięciu-piętnastu ojców tylko trzech posiadało pozwolenie na głoszenie kazań. Zupełnie więc wyjątkowo — generał zakonu musiał zaufać młodemu Wawrzyńcowi, gdy nadał mu tak wcześnie tytuł lektora teologii i udzielił licencji na głoszenie kazań!
W Italii przede wszystkim w czasie Wielkiego Postu i Adwentu głosi się w kościołach naukę Bożą. Każdy proboszcz szuka wówczas odpowiedniego kaznodziei. Tak również szukał odpowiedniego człowieka wśród kapucynów proboszcz kościoła św. Jana w stryj br. Wawrzyńca — i ku swojej wielkiej radości jego bratanka.  Wystąpienie młodego  diakona. Z początku jego młody wiek wzbudził ciekawość. Wkrótce jednak przerodziło się to w zdumienie i podziw. Słuchacze gromadzili się  zawsze w tak wielkiej liczbie, że można było stwierdzić: na kazania  Wawrzyńca  przychodzi cała Wenecja.” Porwał za sobą wszystkich bogactwem swojego ducha, precyzyjnością logiki, przekonywującymi dowodami, jasnością i zrozumiałością wykładu, pięknem mowy, a przede wszystkim przekonaniem, z jakim wymawiał każde słowo. Wielu słuchaczy nie mogło powstrzymać się od łez. Notowano nawet niezwykłe nawrócenia. Wśród zaciekawionych słuchaczy była także pewna dystyngowana dama. Przyszła tylko dla zabawy posłuchać,  ale  nie  potrwało długo i już nie chciała go tylko z czystej ciekawości. Była   wzruszona,   zobaczyła   wyraźnie  swój grzeszny sposób  życia.  Poszła  do spowiedzi św.  i odtąd zupełnie się zmieniła.
Także w następnym roku ks. Piotr Rossi poprosił swojego bratanka o głoszenie kazań wielkopostnych. Odniosły podobny sukces „Sława jego kazań tak bardzo się rozchodziła, że Włochy i Niemcy kłóciły się o niego” — mówią kroniki oo. kapucynów.
W tym czasie br. Wawrzyniec osiągnął już konieczny do otrzymania święceń kapłańskich wiek. Sam uważał się  za  niegodnego dostąpienia tego zaszczytu, lecz z posłuszeństwa przyjął święcenia w roku 1583. Teraz został napełniony taką mocą i mądrością Ducha Świętego, że stało się to widoczne u niego w szczególny sposób. Począwszy od tego momentu widujemy go na ambonach kościołów w Vicenza, Bassano, Padwie, Pawii i znowu przez parę lat w Wenecji.
Szczególne osiągnięcia miał w Pawii, mieście, które z powodu! zachowywania się studentów przyrównywano do Sodomy. Profesorowie bezskutecznie usiłowali przeciwdziałać tym wybrykom. Jakby na przekór było tam coraz gorzej. Żadna przyzwoita dziewczyna! nie mogła z nastaniem wieczoru wyjść na ulicę. Odpowiedzialni! ludzie zwrócili się do o. Wawrzyńca i przedstawili mu ten bez-| denny upadek moralności w mieście. O. Wawrzyniec wybuchnął! płaczem. Nie odmówił im, lecz zanim rozpoczął swoją działalności kaznodziejską, podwoił modlitwy i praktyki pokutne. Młodociani winowajcy nie przychodzili na jego kazania z dobrymi zamiarami. Jednak słowa wypowiedziane przez niego uderzały ciosami młota, j Przedstawiał im następstwa prowadzenia tak zdrożnego trybu życia. Jednak z takim przekonaniem i tak płomiennie mówił o nie-,| skończonym miłosierdziu Boga, że wielu młodych rozpustników przychodziło do niego do klasztoru, aby prosić go o radę i odpuszczenie grzechów. Niektórzy spośród nich zostali nawet kapucynami. Dokonał trudnej pracy, której skutki objęły niebawem rzeszę studenckiej braci. W mieście, ku radości wszystkich ludzi, kto- i rży zaprosili o. Wawrzyńca z wielkopostnymi kazaniami, zapanował; zupełnie nowy duch.
Wieść o nawróceniach w Pawii rozeszła się po całej Italii i dotarła także do papieża Klemensa VIII. On właśnie już od dawna j nosił się z zamiarem włączenia żydów do Kościoła. Któż lepiej,! mógł nadawać się do realizacji tego planu niż o. Wawrzyniec?;| Jego znakomita znajomość języka hebrajskiego i Pisma św., płomienna żarliwość duszy i miłość wobec błądzących — dawały! najlepsze gwarancje wykonania tego trudnego zadania. O. Wawrzyniec natychmiast udał się do Ojca św. aby otrzymać na tę prącej jego błogosławieństwo. Kazania o. Wawrzyńca zrobiły ogromne wrażenie. Nawet sami rabini byli zdumieni kazaniami, które wy¬głaszał po hebrajsku. Wielu spośród żydów nawróciło się. Taki sam sukces, jak w Rzymie odniósł również w Mantui, Padwie, Weronie i Wenecji. Ten swój apostolat kontynuował jeszcze w Monachium, Pradze i innych miastach. Fanatyczni żydzi byli tym tak rozwście¬czeni, że nosili się z zamiarem pozbawienia go życia.
Jak już powiedziano wcześniej, o. Wawrzyniec nie wchodził ni¬gdy na ambonę nie pomodliwszy się wcześniej przez dłuższy czas. Bardzo często biczował się aż do krwi. Przede wszystkim jednak prosił usilnie Matkę Bożą o Jej pomoc i błogosławieństwo. W swej celi miał obraz przedstawiający Niepokalaną Dziewicę. Często klę¬czał przed nim i błagał Matkę Miłosierdzia o nawrócenie biednych grzeszników. W ten sposób bez przerwy płonął w jego sercu ogień miłości do Boga i bliźniego. Czy był to żar miłości, który w kształ¬cie ognistej kuli przeleciał nad jego głową i przez dłuższy czas napełniał jego oblicze niebiańską jasnością, czy też był to sam Duch Święty? W każdym razie był to znak z nieba, który zdawał się mówić do słuchaczy tego miasta: Stoi przed wami człowiek niepospolity! Mówi do was święty!
„Na świeczniku”
O. Wawrzyniec miał dwadzieścia osiem lat, gdy wybrano go na  gwardiana klasztoru w Wenecji. Wszyscy cieszyli się z tego wybo¬ru, tylko nie on. Jak miał stać się przykładem i ojcem dla swoich starszych już współbraci? Uważał, że nie jest godny pełnić tej funkcji i bał się tak wielkiej odpowiedzialności. Tylko z posłu¬szeństwa przyjął ten urząd (rok 1587). Swoje najważniejsze zada¬nie widział w tym, aby świecić współbraciom dobrym przykładem i modlitwą: w stosunku do siebie być surowym, natomiast dla współbraci — pełnym ojcowskiej miłości. Ponieważ nie ufał sobie  prosił br. Michała z Bolonii, który odznaczał się wieloma cnotami, aby zwracał mu uwagę na wszystkie jego uchybienia wobec „Re¬guły” i „Konstytucji”. Miał go bez przerwy obserwować i naj-mniejszego błędu nie przepuścić bezkarnie. Ustanowiony „strażnik nie mógł oczywiście znaleźć żadnego powodu, aby strofować”. Musiał go nieraz jednak przyprowadzać z biblioteki lub z chóru do refektarza i przypominać mu o tym, że przełożony także oprócz duszy posiada ciało, które potrzebuje pożywienia. O. Wawrzyniec wysłuchiwał takich napomnień jak nowicjusz — bez słowa sprze¬ciwu.
Sława tak wzorowego przełożonego wkrótce rozeszła się poza granice prowincji weneckiej. Gdy w roku 1590 ojcowie kapitulni zjechali się aby dla prowincji toskańskiej wybrać nowego prowin¬cjała, wybór ich padł na o. Wawrzyńca, chociaż miał on zaledwie trzydzieści jeden lat i dopiero od czternastu lat był w zakonie. Bardzo niechętnie zgodziła się na jego wyjazd prowincja wenecka, l ogromna zaś radość ogarnęła współbraci toskańskich. Jednak i mnie było dane cieszyć się długo jego obecnością. Po trzech latach,; w 1593 roku wybrano go na prowincjała prowincji weneckiej.; Powrót do macierzystej Wenecji przypominał uroczysty wjazd zwycięzcy do swej ojczyzny. Witali go wielcy i mali. Skoro tylko; ujrzano gondolę, na której płynął, otoczono ją licznymi czółnami i łodziami.
Zewsząd rozbrzmiewały przyjazne okrzyki i pozdrowienia. Niebawem młody prowincjał podjął przygotowania do drogi, aby z ojcowską miłością dokonać wizytacji poszczególnych klasztorów. Wszędzie odczuwano  jego miłość, ale umiał także napomnieć, za¬łamanych podnosić na duchu i zawsze wskazywał właściwą drogę.; Gdy wizytacja  dobiegała  połowy,  otrzymał wiadomość o  ciężkiej chorobie swojego stryja. Natychmiast pospieszył odwiedzić ciężko chorego. Radość umierającego była tak ogromna, że sadzono nawet iż  wyzdrowieje.   Stało   się   jednak  inaczej.  Jeszcze  raz  przeprosił swojego bratanka za wszystkie popełnione wobec niego uchybienia, poprosił   o   modlitwę   po   swojej   śmierci   i   oddał   duszę   Stwórcy..? O. Wawrzyniec  tak   przeżył   śmierć   tego  świątobliwego   kapłana, jak tylko  może  ona  być  wstrząsająca  dla  tak  szlachetnego czło¬wieka. I z tego powodu również upomnienia skierowane do współ-; braci podczas wizytacji były tym mocniejsze. Zależało mu na tym, żeby dopasować ich sposób życia do świętości ich stanu. W czasie tej wizytacji dane mu było przeżyć wiele radości.  Musiał jednak także niektórych odpowiednio ukierunkować. Najbardziej nie znosił pochlebstw — stawał się wtedy poważny, a nawet surowy — tra¬ktował je bowiem jako kłamstwo, gorzej, jako zarazę w zakonie.
Gdy po trzech latach kończył się okres sprawowania przez niego urzędu prowincjała i zebrała się nowa kapituła w celu wybrania jego następcy, wierzył mocno, że pozbędzie się już tej odpowie¬dzialności. Przeliczył się jednak. Wybrano go bowiem na kustosza,; który miał reprezentować prowincję na kapitule generalnej w Rzy¬mie, rozpoczynającą się 31 maja 1596 roku. Mimo jego oporów’ został wybrany przez kapitułę generalną na drugiego definitora generalnego. Wszedł więc do najwyższego zarządu w zakonie kapucynów i z tego powodu musiał zamieszkać w Rzymie. Nowo wybrany generał, o. Hieronim z Sorbo, ogromnie ucieszył się, gdy| przy jego boku znalazł się człowiek tak znakomity.
O. Wawrzyńcowi powierzono zadanie opracowania — wspólnie! z pozostałymi definitorami — ogólnych zasad prawnych, której służyłyby za podstawę do podejmowania szybkich decyzji w sprawach wątpliwych i kontrowersyjnych. Zasady te umożliwiałyby! bezzwłoczne załatwianie wielu spraw. W czasie konsultacji wstępnych o. Wawrzyniec wykazał tak zadziwiającą precyzję opinii, generał zlecił mu bez wahania prawie całą tę pracę do wykonania.|
Gdy tylko uporał się z tym problemem, wysłano go do różnych prowincji dla przeprowadzenia wizytacji. W tym znowu okazał się mistrzem.   Wydawał   tak   mądre  decyzje,   że   wywołało   to   ogólny podziw.
Doświadczenie, które zdobył jako młody prowincjał, okazało się teraz pożyteczne. Znowu świecił dobrym przykładem, którym bu¬dował wszystkich. Ten trzydziestoośmioletni człowiek cechował się tak wielką dojrzałością, jaką można spotkać tylko u ludzi świętych. Jeżeli miał wolny czas, siadał zaraz za biurkiem i opracowywał traktaty teologiczne, które pozostały w grubych tomach. Ze szcze¬gólną starannością przygotowywał się do kazań. Jako kaznodzieja stał się w niedługim czasie bardzo sławny. Gdziekolwiek się udał, wszędzie chciano go słuchać. Nawet Ojciec św. Klemens VIII pole¬cił mu, aby w Wielkim Poście roku 1598 wygłosił w Ferrarze rekolekcje, sam bowiem pragnął go posłuchać. Na tych kazaniach obecna była również księżniczka Małgorzata Austriacka. Przeby¬wała również w tym czasie w Ferrarze, gdyż przygotowywała się do wesela.
Wcześniej bowiem sam papież pobłogosławił jej mał¬żeństwo z królem Hiszpanii Filipem III. Na Ojcu św. i księżniczce kazania sławnego kapucyna zrobiły wielkie wrażenie. Dlatego ksi꿬niczka wybrała sobie o. Wawrzyńca na spowiednika. Dzięki niej również król Filip III poznał tego wybitnego kaznodzieję i wysoko go cenił. Gdy o. Wawrzyniec w roku 1609 pojawił się na dworze hiszpańskim jako poseł, król podejmował go z należytym szacun¬kiem i czcią.
Wkrótce po zakończeniu rekolekcji w Ferrarze kapituła prowincjalna kapucynów szwajcarskich wybrała o. Wawrzyńca na prowin¬cjała. Nie zgodził się. Wyjaśnił, że tego urzędu nie może przyjąć, ma bowiem jeszcze dużo pracy z racji sprawowania urzędu wizy¬tatora i komisarza. Musi uporządkować i ułożyć wiele nabrzmia¬łych spraw w nowo powstałych prowincjach.
Na nowej kapitule generalnej w 1599 roku bardzo chciał się pozbyć piastowanych urzędów. Zamiast tego został ponownie wybra¬ny na definitora generalnego. Nowy generał o. Hieronim z Castel, Ferrati    zlecił    mu    misję    utworzenia    prowincji    kapucynów i w Niemczech, o czym zadecydowano już dwa lata wcześniej.
Może dobrze się działo, że o. Wawrzyniec tak dużo podróżował, i dokonywał różnych cudownych uzdrowień, z tego powodu przycho¬dziło do niego tak dużo ludzi, że trudno mu było zajmować się f normalną pracą. W Wenecji, robiąc znak krzyża świętego, uzdrowił  ociemniałego i śmiertelnie chorą dziewczynkę. W Weronie przyszedł do niego zrozpaczony lekarz i prosił go, aby pobłogosławił j jego nieuleczalnie chorą żonę. Kobieta od razu wyzdrowiała. Innym  razem przywrócił zdrowie pewnej dominikance chorej na raka, j również przez uczynienie nad nią znaku krzyża świętego. Podobnie l było z chorym na epilepsję.
Aby unikać tłumów wybierał często nieuczęszczane drogi albo [naciągał na głowę kaptur. W Padwie przewiesił sobie torbę przez ramię, aby wzięto go za brata zbierającego jałmużnę. Został jednak rozpoznany  i  odprowadzony  z  honorami  aż   do  domu  kardynała} z Wenecji, który właśnie przebywał w Padwie i zaprosił do siebie j sławnego kapucyna.
Na niemieckiej ziemi
O. Wawrzyniec ukończył właśnie czterdzieści lat, gdy wyruszył J do Niemiec. Cesarz Rudolf II coraz usilniej starał się przez swoich] posłów o to, aby sprowadzić kapucynów również do swego kraju. 1 Kapituła generalna z 28 maja 1599 roku postanowiła wysłać tam] właśnie o. Wawrzyńca. Jego biegła znajomość języka niemieckiego, j doświadczenie i świątobliwy tryb życia, który prowadził, prezentowały go jako odpowiedniego i koniecznego człowieka do prowadzenia tam przygotowań i pertraktacji. Otrzymawszy błogosławieństwo Ojca św. udał się w drogę. Towarzyszyło mu jedenastu! współbraci. Wśród nich był o. Gabriel z Innsbrucka oraz dwaj! rodzeni bracia: Jakub i Maciej z Salo. Celem podróży był Wiedeń.1 Ponieważ całą drogę odbywali pieszo, musieli pokonywać wiele trudności. „Ciało, świat i szatan sprawiły im dużo kłopotów”, o. Wawrzyniec zawsze zachowywał się z godnym podziwu spokojem i opanowaniem, co udzielało się także jego towarzyszom.
W końcu  28  sierpnia w dobrym zdrowiu przybyli do Wiednia Przyjęli  ich  życzliwie   zarówno   jezuici,   jak   i  minoryci.  Jednaki aby nie sprawiać nikomu kłopotów, na swoje mieszkanie wybrał stary dom na przedmieściu św. Ulrycha. Tam pozostali dwa miesiące,  dopóki nie powrócił z Węgier arcyksiążę Maciej.  Podobnie jak arcyksiążę, tak i arcybiskup Wiednia, Zbigniew z Berka bard się ucieszyli, gdy zobaczyli, że wreszcie spełniają się ich życzenia. O. Wawrzyniec zostawił sześciu współbraci w Wiedniu, a z pozo-| stałymi pięcioma wyruszył do Pragi, gdzie mieściła się rezydencji cesarza. Ponieważ w Pradze panowała zaraza, dwór cesarski przeniósł się do zamku koło Pilzna. Tam więc udał się o. Wawrzynie aby  spotkać  się  z  cesarzem,   który  przyjął   go   bardzo  serdeczniej i  nadał mu natychmiast grunt pod budowę klasztoru. Kapucyni! mieli prawo budować wszędzie, gdziekolwiek zechcą, nawet w cesarskim ogrodzie.  Sześciu kapucynów wprowadziło się tymczasem do szpitala, leżącego po drugiej stronie Wełtawy, który wybudował arcybiskup. Wkrótce znaleziono odpowiedni plac pod budowę kła toru  i  już  we wtorek  po  Zielonych  świętach  w  1600  roku są arcybiskup położył kamień węgielny.
O ile wielka była radość ludu katolickiego, o tyle wielkie nie zadowolenie innowierców. Nie szczędzono im szyderstw. Przy przechodzeniu na drugi brzeg Wełtawy o. Wawrzyniec wraz z dwoma współbraćmi zostali zaatakowani i tak pobici, że ledwie uszli z życiem. Na szczęście przechodzili tamtędy dwaj mężczyźni ze służb nuncjusza papieskiego Spinellego, którzy chwyciwszy za szpady zmusili napastników do ucieczki. Na pytanie, czy zadano mu wielki ból, o. Wawrzyniec odpowiedział, uśmiechając się: „Ból z miłości do Jezusa nie jest bólem, lecz drogocenną perłą”.
Kapucyni rzeczywiście nie trafili na dobry grunt. Wydawało się, że cała Austria zamierza odstąpić od wiary katolickiej. „Ledwie ósmą część Austriaków stanowią katolicy” — żalił się św. Piotr Kanizjusz. Czechy już wcześniej były siedzibą politycznych i reli¬gijnych zamieszek, a w czasach reformacji stały się wprost jakby kotłującym gniazdem czarownic. Protestanci, kalwini, utrakwiści, zbór braci czeskich i następcy husytów walczyli ze sobą bezustan¬nie. Nikt już nie wiedział, na czym polega prawdziwa wiara chrze¬ścijańska, ponieważ każdy miał swoje zdanie.
Kapucyni byli nadzieją biskupów i katolickich książąt. Po zało¬żeniu w 1593 roku w Innsbrucku pierwszego klasztoru kapucynów, arcybiskup Wolf Dietrich, hrabia z Reifenau, sprowadził ich w roku 1596 do Salzburga. Zakon w tych czasach znajdował się w pełnym rozkwicie. Wstępowali do niego ludzie wielkich nazwisk i przy¬nosili mu prawdziwy zaszczyt życiem pełnym cnót. Znany kazno¬dzieja dworu papieskiego o. Anzelm z Monopoli dopiero niedawno otrzymał purpurę kardynalską. Nic więc dziwnego, że także arcy¬biskup Pragi chciał sprowadzić kapucynów, tym bardziej że wie¬dział, iż cesarz widzi w protestantach swoich przeciwników.
Podczas budowy klasztoru, która szybko postępowała naprzód, cesarz powrócił do rezydencji w Pradze i wkrótce zwiedził nowy klasztor. Kazał przedstawić sobie ojców i zapewnił ich o swojej przychylności. Największe pomieszczenie w klasztorze kapucyni przeznaczyli na kaplicę. Tam odprawiali swoje modły chóralne i sprawowali służbę Bożą. Na kazania o. Wawrzyńca ludzie przy¬chodzili z ochotą. Głosił je odważnie i niezmordowanie. Wykazywał błędy innowierców i przedstawiał prawdziwą naukę Kościoła.
Owocnej działalności kapucynów nie mógł już dłużej tolerować wróg wszelkiego dobra — szatan i uknuł przeciwko nim okrutne i podstępne prześladowanie.
Chociaż cesarz Rudolf II przyjął kapucynów z wielką życzli-wością, niespodziewanie stał się zupełnie inny. Zaczął, ich trakto¬wać jako burzycieli pokoju i siewców zamieszek w jego państwie. Od tej pory zmienił swój przychylny stosunek do kapucynów. Pod¬stawą był następujący fakt: Cesarz był wielkim mecenasem sztuki i nauki, ale z upodobaniem oddawał się astrologii i alchemii.
Każde¬mu, kto się pojawił, stawiał horoskop i w zależności od tego, jak horoskop wypadł, tak obchodził się z nim. Dlatego też na cesar¬skim dworze roiło się od astrologów i alchemików. Oprócz tego jeszcze, począwszy od 1600 roku, pojawiły się u cesarza oznaki depresji, które były zapowiedzią choroby psychicznej. Jak zawsze bywa w takim przypadku, zaczął stronić od ludzi i dniem i nocą rozmyślał nad tym, co podsunęła mu jego chora wyobraźnia. Całe noce spędzał samotnie w laboratorium i oranżerii, stawał się coraz bardziej podejrzliwy i ponury, popadł w melancholię i porywczość. Taka sytuację wykorzystali innowiercy, aby nastawić cesarza prze¬ciw kapucynom.
Cesarski szambelan, podstępny i fanatyczny zwolennik kalwinizmu, nazwiskiem Macoschi, po mistrzowsku umiał wzbudzić po¬dejrzliwość u cesarza. Gdy tylko cesarz stwierdził, że to nie on sam sprowadził kapucynów i że w ogóle nic nie wie o ich przyby¬ciu ani nie dał im pozwolenia na budowę klasztoru, wydawało się szambelanowi, że sprawa jest wygrana. Do szambelana dołączył się inny jeszcze człowiek, Duńczyk Tycho de Brahe, mający w tych czasach złą opinię astrolog. Posprzeczał się on z dworem duńskim, z życzliwości którego długo korzystał. Teraz właśnie mógł wejść na dwór cesarski. Jak gdyby był jednym z najznakomitszych obywa¬teli miasta, powitali go przed bramą stolicy dostojnicy państwowi i zaprowadzili na zamek Hradczany, gdzie cesarz z odkrytą głową powitał go mową wygłoszoną po łacinie. Z miejsca otrzymał od niego w prezencie cztery tysiące dukatów, a na urządzenie mie¬szkania i pracowni dalsze dwa tysiące. Na mieszkanie dano mu dom dotychczasowego kanclerza Kurta. Cesarz polecił mu postarać się o niezbędne urządzenia i instrumenty. Zatrudnił go u siebie z roczną pensja czterech tysięcy dukatów. Tycho ciągnął dla siebie zyski, wykorzystując cesarską życzliwość. Podchlebiał się cesa¬rzowi. Wróżył mu tylko to, co cesarz sobie życzył.
Duńczyk, wielki zwolennik Kalwina, powiedział cesarzowi o tym, co rzekomo wyczytał z gwiazd: cesarz ma być zamordowany przez jakiegoś mnicha, podobnie jak król francuski Henryk III. Jego nagła śmierć on również przepowiedział. Oprócz tego Tycho oświad¬czył, że cesarz zabije jakieś monstrum. Na pytanie, o jakie mon¬strum chodzi, Duńczyk objaśnił, że nie widzi większego potwora od pewnego kapucyna. Kapucynów określił jako złych i zdrożnych ludzi, którzy usiłują jego — cesarza — pozbawić życia. Następ¬stwem tej wiadomości stał się fakt. że cesarz zaczął żywić coraz większą odrazę do religii i nie chciał w swojej obecności widzieć żadnego duchownego. Obawa o życie napełniła go takim niepoko¬jem, że często w swoich udrękach wołał o pomoc.
Kardynał Dietrichstein, arcybiskup Ołomuńca, przybył w tych dniach do Pragi. Słyszał już o wielkim przygnębieniu cesarza, o jego nienawiści do duchowieństwa, a zwłaszcza do kapucynów. Pokonując wielkie trudności dostał się do niego na audiencję. Kardynał tak dalece wpłynął na cesarza, że ten kazał przyprowa¬dzić do siebie o. Wawrzyńca, aby go uspokoił. Jednakże coraz go¬rzej było z cesarzem. Okazywał wstręt wobec mszy św., rzucał obel¬gi i przywoływał do siebie szatana, jak gdyby był dręczony przez demony.
Jego otoczenie rzeczywiście wierzyło, że został opętany przez demona. Opierając się na informacji nuncjusza, który rów¬nież mówił o opętaniu cesarza, o. Wawrzyniec zdecydował się na odprawienie egzorcyzmów, do czego przygotowywał się wraz ze swoimi współbraćmi przez posty i modlitwy.
Nadworny astrolog Tycho podżegał tymczasem dalej. Również lud sprowadzony na manowce żądał usunięcia kapucynów. Cesarz wiec ustąpił i nakazał zarówno nuncjuszowi papieskiemu, jak i arcybiskupowi praskiemu, aby kapucyni niezwłocznie opuścili kraj. Takie nagłe postanowienie cesarza wywołało przerażenie. Ani nuncjusz, ani arcybiskup nie ośmielili się sprzeciwić cesar¬skiemu rozkazowi. Dlatego przekazali tę wiadomość o. Wawrzyń¬cowi, który przyjął ją ze spokojem. Powiedział, że gotów jest w każdej chwili opuścić Pragę wraz ze swoimi współbraćmi, ale domaga się pisemnego rozkazu cesarza, żeby zawieźć go papieżowi, który wysłał go tutaj do Czech.
Arcybiskup natychmiast wysłał pismo do cesarza, w którym przypomniał mu, że kapucyni nie są zakonem nowym, lecz wy-wodzą się z zakonu franciszkańskiego, który działa w tym kraju już od kilku wieków. Natomiast odszczepieńcy nigdy nie byli tole¬rowani w jego państwie, teraz jednak uprawiają swój niecny proceder i zniesławiają swoimi kłamstwami wierzących i osoby zakon¬ne. Cesarz mógł przeszkodzić tej działalności, gdyż niechybnie dojdzie do przelewu krwi, przed którym tylko Bóg może obronić lud. Mocą swego rozkazu mógłby cesarz utrzymać w swoim pań¬stwie bogobojnych ludzi, co zarówno jemu, jak i jego następcom przyniosłoby błogosławieństwo.
Z obawą oczekiwany rozkaz opuszczenia kraju przez kapucynów jednak nie ukazał się. Podczas gdy ich wrogiem był podstępny Tycho, to ich wielkim przyjacielem okazał się podkanclerz ce¬sarstwa czeskiego Wojciech Fopel z Lobkowitz. On właśnie odmó¬wił podpisu na cesarskim dekrecie.
Sw. Wawrzyniec wyznaje, że wydalenie kapucynów dlatego nie doszło do skutku, iż w tym czasie wszyscy ministrowie byli kato¬likami i sprzeciwili się uczynić taka rzecz, która byłaby szkodą dla Kościoła katolickiego.
Jednak cesarz nie zmienił swoich przekonań co do kapucynów. Twierdził, że są szpiegami papieża i starają się ciągle mu doku¬czać. Jak wyznaje nuncjusz, o. Wawrzyniec i jego bracia wnieśli prośbo do arcybiskupa, aby pozwolił im odejść. Wydaje się jednak, że wrogowie kościoła szukali dla siebie bardziej chlubnego rozwią¬zania, chcieli wypędzić nie tylko kapucynów, ale także pozostałych duchownych katolickich.
Godny uwagi jest fakt, że w ciągu paru następnych tygodni stan duchowy cesarza znacznie się polepszył i znowu zaczął on darzyć sympatią Kościół i jego instytucje.
Intrygi  jednak  nie  ustały.
Z tego powodu o. Wawrzyniec postanowił wraz ze swoimi współbraćmi opuścić Pragę, aby nie być winnym rzekomo śmierci cesarza. Współcześni mu pisarze opowia¬dają, że Święty wszedł w niedzielę jak zwykle na ambonę i wygło¬sił mocne kazanie, ale pod koniec przemieniło się ono w mową pożegnalną, która wywarła ogromne wrażenie zarówno na zgroma¬dzonych wiernych, jak i na obecnych tam ludziach z otoczenia cesarza. O. Wawrzyniec powiedział między innymi: „Wiem, że ce¬sarz żałuje, iż sprowadził nas tutaj, abyśmy założyli klasztor na terenie jego cesarstwa. Dobroć, którą nas od samego naszego przy¬bycia darzyliście i miłość, którą do nas żywiliście nie pozwoliła wam aż do chwili obecnej przystać na wolę, a dokładniej mówiąc, na spełnienie kaprysu cesarza. Waszym sercom trudno przychodzi wykonanie takiego polecenia, gdyż jest ono niezgodne z waszymi przekonaniami. Jak wiecie, to nie my dopominaliśmy się, aby tutaj przybyć. Przyszliśmy tutaj na polecenie papieża, którego jak naj-serdeczniej prosił o to sam cesarz. Sam cesarz także powitał nas w chwili naszego przybycia do Pragi oznakami sympatii i życzli¬wości. Winni jesteśmy mu należną cześć, a wy musicie potwierdzić to, że nie zrobiliśmy nic takiego, co mogłoby dać powód cesarzowi do pozbawienia nas jego przychylności. Zbałamucono go, a z nas uczyniono szpiegów, nasza obecność stała się więc dla niego przy¬kra. Nie dał nam wyraźnego rozkazu, aby opuścić cesarstwo, bo gdyby tak było, wyjechalibyśmy natychmiast. Nam wystarcza jednak, iż wiemy, że staliśmy się dla niego niepożądani. Dlatego też chcemy jutro bez dalszej zwłoki wyjechać i udać się do Rzymu. Stamtąd przybyliśmy z krzyżem i laską, i tylko z tym chcemy stąd odejść.
Dziękujemy wam za wszystkie dobrodziejstwa, których doznali¬śmy od was i nieustannie będziemy prosić Boga, żeby zechciał wam jak najobficiej to wynagrodzić. Ponieważ nie będziemy mogli już chyba widzieć się z cesarzem, prosimy was, abyście mu powie¬dzieli, że odchodzimy bez gniewu i nie przestajemy błagać Boga w swoich modlitwach o błogosławieństwo dla cesarza i całego państwa”. W tym momencie kaznodziei zabrakło głosu — rozpłakał się. Pobłogosławił jeszcze swoich słuchaczy znakiem krzyża św. i opuścił ambonę.
Po  kazaniu  obecni  tam  ludzie  z  otoczenia  dworskiego  natych¬miast udali się do cesarza. Opowiedzieli mu o pożegnalnym kaza¬niu o. Wawrzyńca i o tym, jak wszystkim dziękował i prosił Boga o   błogosławieństwo   dla   cesarza   i   całego   kraju.   Cesarz  zamyślił się przez jakiś czas, a potem powiedział: „Ten kapucyn jest prawdziwym apostołem; więcej — 011 jest świętym! Nie! On nie może ] odjechać. Tak potężny władca jak ja życzy sobie, aby go zatrzy¬mano”.
Wszyscy katoliccy mieszkańcy Pragi byli niewypowiedzianie uradowani decyzją cesarza, a Tycho de Brahe i jego towarzysze ponieśli klęskę.
Dla dopełnienia obrazu tych czasów interesująca wydaje się i wiadomość, którą pozostawił kronikarz czeskiej prowincji kapucynów. Chodziło o czas, w jakim cesarz musiał cofnąć pierwszy r rozkaz ich wydalenia, gdyż wielki kanclerz odmówił złożenia pod¬pisu na tym dokumencie. Informacja ma następującą treść: ,,Ponieważ alchemik uznał, że jego dotychczasowy trud poszedł na j marne, uciekł się do skuteczniejszego środka. Za pomocą swej [magicznej sztuki i wezwania demonów doprowadził do takiej sytuacji, że właśnie o tej godzinie, gdy kapucyni biczowali się na i pamiątkę cierpień naszego Pana, cesarz zaczął odczuwać ataki l przygnębienia.
Chociaż cesarz nie wiedział, dlaczego i skąd bierze się to przygnębienie, to jednak opierając się na swojej fantazji nie-| rozerwalnie powiązał je z kapucynami, a oddychając z coraz większym trudem krzyczał, że trzeba pospieszyć się z wypędzeniem l kapucynów”.
Gdy o. Wawrzyniec otrzymał taką wiadomość, postanowił odłożyć \ praktykę biczowania się na późne popołudnie, po zakończeniu odprawiania nabożeństwa. Jednak wszystko było nadaremne. Jak poprzednio cesarz odczuwał dolegliwości w środku nocy, tak teraz [powtórzyło się dokładnie to samo po południu. Rozwścieczony ; zawołał: „Kapucyni muszą odejść! Precz z nimi!” Jednakże nie , musieli. Modlitwa o. Wawrzyńca i jego współbraci została wysłuchana. To ktoś inny musiał odejść, mianowicie Tycho de Brahe, | i to aż na cmentarz. Oddawał się on bowiem nałogowemu pijań¬stwu i przez to zachorował. Położył się do łóżka, z którego nie | miał już więcej się podnieść. Po dziesięciodniowej walce ze śmiercią zmarł 24 października 1601 roku.
Drugi z głównych przeciwników zakonu, szambelan Macoschi, został uwięziony i skazany na karę dożywotniego więzienia oraz i na konfiskatę całego majątku.
Korzystny dla kapucynów okazał się również i ten fakt, że wśród [ nich znajdował się znakomity malarz o. Kosma z Castofranco. On j właśnie namalował obraz adoracji Trzech Mędrców. Dzieło to po¬darował cesarzowi,  aby go przychylniej  nastawić  do kapucynów, i co rzeczywiście nastąpiło.
Dalsze okoliczności przyczyniły się do utrwalenia obecności kapucynów w Pradze i wybudowania klasztoru. Otóż cesarski podskarbi Miseron, u którego o. Wawrzyniec po swoim przybyciu r znalazł szczerą gościnność, śmiertelnie zachorował. Nie mógł mu k już pomóc żaden lekarz ani żadne lekarstwo. Gdy podzielono się | tą smutną wiadomością ze św. Wawrzyńcem, przybył natychmiast, i aby pocieszyć chorego. Miseron poprosił o. Wawrzyńca o błogosławieństwo i przyrzekł mu, że gdy wyzdrowieje, nie tylko ofiaruje kapucynom materiały budowlane potrzebne do wzniesienia kościo¬ła i klasztoru, ale również osobiście będzie z nimi pracował. O. Wa¬wrzyniec pobłogosławił chorego. Ten natychmiast odczuł poprawę i po krótkim czasie zupełnie zdrowy opuścił łóżko. Dotrzymał swojej obietnicy. Prace budowlane postępowały więc w zaskaku¬jąco szybkim tempie. Fakt ten zanotowała i własnoręcznie podpi¬sała jego córka, Barbara Castelin, która była mężatką i mieszkała w Pradze. Była gotowa zeznawać o tym pod przysięga.
Już po kilku latach kościół mógł być konsekrowany. Na dzień konsekracji wyznaczono 7 czerwca. Prawdopodobnie ze względu na słowiańskich świętych Cyryla i Metodego, którzy przyczynili się do założenia praskiej diecezji, a którzy właśnie w tym dniu byli czczeni. Świątynia otrzymała taki sam tytuł, jak główny i macie¬rzysty kościół franciszkański w Porcjunkuli, a mianowicie Matki Bożej Anielskiej.
Jak już wspomniano, o. Wawrzyniec pozostawił w Wiedniu sze¬ściu swoich współbraci. Dzięki życzliwości arcyksięcia Macieja, a przede wszystkim barona z Mollard, doszło tam również do zało¬żenia klasztoru. Baron podarował kapucynom swój dom i dokupił jeszcze sześć podobnych, aby na ich miejscu można było wystawić , okazały klasztor. 10 kwietnia 1600 roku został tam położony ka¬mień węgielny przez arcybiskupa Wiednia Franciszka Forgatza i już w roku 1602 kościół został poświęcony.
W 1602 roku spotykamy o. Wawrzyńca w Grazu, gdzie także bu¬duje   klasztor.   Już   6   października   1602   roku   książę   —   biskup. Marcin Brenner konsekrował nowy kościół pod wezwaniem św. Antoniego.
W 1607 roku o. Wawrzyniec położył kamień węgielny pod budo- \ we  kościoła  i klasztoru  w Bruck.  Kościół  ten  został  poświęcony : 10 maja 1611 roku. Obok tych klasztorów, które mają bezpośredniego budowniczego w osobie św. Wawrzyńca, powstało w tym czasie jeszcze wiele innych klasztorów kapucyńskich. W roku  1608 pro¬wincja była już tak duża, że trzeba było podzielić ją na prowincję czesko-austriacką i styryjską.
Zwycięzca spod Stuhlweissenburg
Aczkolwiek w bitwie morskiej pod Lepanto w 1571 roku Tur zostali pokonani, to jednak tym bardziej chcieli wziąć odwet tę klęskę, gdyż w żaden sposób nie mogli się z nią pogodzić. Wierzył, że szczęście dopisze im na lądzie i dzięki temu posuną się dalej na zachód, niż zrobili to poprzednio. Bojowo nastawieni janczarzy (turecka elita wojskowa) tym przekonaniem przeciągnęli swoją stronę tchórzliwego sułtana Mohameda III i doprowadził do tego, że rozpoczął on nową wojnę. Zażądali także od niego, aby był głównym wodzem.
Już w 1596 roku armia stanęła pod Erlau. Pięć lat później rozbił obóz pod Stuhlweissenburgiem. Tutaj miało dojść do decydującej bitwy. Na mocy dwóch listów Stolicy Apostolskiej o. Wawrzyniec został ustanowiony kapelanem, otrzymał odpowiednie uprawnienia. Mieli mu pomagać jeszcze trzej ojcowie, później doszedł do nich jeszcze jeden ojciec i brat.
O. Wawrzyniec znajdował się właśnie w powrotnej drodze z Grasu do Pragi przez Wiedeń. Pośpiesznie udał się do arcyksięcia Macieja, który dowodził chrześcijańską armią, aby mógł pójść do Stuhlweissenburgu, gdzie cesarz rozłożył swój obóz. Gdy o. Wawrzyniec dotarł tam, armia turecka była już pod miastem. Po stronie wroga stanęło osiemdziesiąt tysięcy wojska, podczas gdy armia cesarska liczyła tylko osiemnaście tysięcy żołnierzy. 9 października miała miejsce pierwsza potyczka. W następnym dniu doszło do bitwy. W tych walkach o. Wawrzyniec wykazał taką odwagę, że nawet niechętnie nastawieni do niego okazywali mu poważanie i wielki szacunek. Trzeba przyznać, że armia chrześcijańska osiągnęła ten sukces dzięki potędze krzyża. To jednak miało l się okazać jeszcze wyraźniej.
11 października Turcy wysłali herolda, który wzywał chrześcijan |do walki. Arcyksiążę kazał poprosić przez swojego nadwornego koniuszego o. Wawrzyńca, aby ten wygłosił do wojska kazanie. Z wielkim entuzjazmem i ufnością kapucyn zapowiedział zwycięstwo. Przyrzekł, że z krzyżem w ręku poprowadzi armię do walki. Aby wybłagać u Boga zwycięstwo, zarządził dla siebie i swoich (towarzyszy surowe posty i nawoływał do wspólnych modlitw. |0prócz tego niezmordowanie słuchał spowiedzi św.
W nocy Turcy zajęli góry, które miały osłaniać tyły oddziałów chrześcijańskich. Z tych właśnie gór otworzyli morderczy ogień [artyleryjski. Wzniósłszy wysoko w górę krzyż, o. Wawrzyniec poprowadził oddziały cesarskie i co osobliwe, nie ponieśli oni żadnych szczególnych strat. Po zaciekłej walce zajęli pozycje nie¬przyjaciela, a Turków zmusili do ucieczki.
Późnym popołudniem wrócili do swoich okopów i każdy musiał wyznać,   że   odniesiono   zwycięstwo   nie   dzięki   żołnierzom,   lecz dzięki krzyżowi kapucynów.
Wśród Turków powstało takie zamieszanie,  że  na  drugi  dzień  nie  odważyli  się  przystąpić  do  ataku. Tak prosto  i  skromnie relacjonował  to  wszystko  o.  Wawrzyniec. Z dokumentów zaś  papieskiego  archiwum  i akt  procesu beatyfikacyjnego  dowiadujemy  się  więcej.  A mianowicie:   „Turcy otworzyli straszliwy ogień i rzucali pociskami jak kulami śniegowymi w oddziały cesarskie. Wtedy o.  Wawrzyniec uczynił znak krzyża świętego swoim krucyfiksem w kierunku dział nieprzyjaciela i zo¬czono, że siła granatów i kuł wydaje się słabnąć; jak zmarznięte ptaki padały w połowie drogi na ziemię albo pozbawione siły osiadały u stóp cesarskich żołnierzy. Kule armatnie, które wydawały się wymierzone wprost w o. Wawrzyńca, zatrzymywały się przy nim na kulbace siodła, nie raniąc ani jego, ani konia. Inne ku dotykały wprawdzie jego habitu, toczyły się jednak później z nie jak piłeczki. Gdy po stronie armii cesarskiej zginęło tylko niewiele żołnierzy, to po stronie tureckiej płynęła rzeka krwi. Armia przyjaciela rzuciła się do bezładnej ucieczki. Zostało zabitych trzydzieści tysięcy żołnierzy tureckich”. Tyle wiadomości podają procesu beatyfikacyjnego.
Mimo iż niektórzy żołnierze stroili sobie z o. Wawrzyńca żar gdy pojawił się w obozie, to jednak szanowali go i cieszyli z jego obecności. Bardzo często żołnierze klękali przed nim i sili o błogosławieństwo jego cudownym krzyżem. Wszyscy musie przyznać: ten kapucyn nie znał strachu. Zawsze stawał tam, gdy było największe niebezpieczeństwo. Kilkakrotnie błyszczała jego głową zakrzywiona szabla turecka, lecz za każdym razem szybko nieoczekiwanie robił zwrot i cios przechodził obok. Obydwaj cesarscy pułkownicy Russwurm i Altan kilkakrotnie chcieli wycofali ojca z pierwszej linii natarcia, lecz on mówił krótko i dobitnie „Tutaj jest moje miejsce!” A wykonując znak krzyża świętego zagrzewał żołnierzy: „Naprzód! Naprzód! W imię Jezusa nasze je zwycięstwo!”
Po tej druzgocącej klęsce Turcy odeszli i nie odważyli się już na atak. Tego osobliwego zakonnika uważali za cudotwórcę, któremu nikt nie da rady. Także wojsko chrześcijańskie uważam swoje zwycięstwo za cud. Książę z Mercoeur twierdził wprost, dla szczęśliwego przebiegu walki sam o. Wawrzyniec zrobił wie niż cała armia. Zaraz po Bogu i Matce Najświętszej jemu zawdzięczano zwycięstwo.
Po tej bitwie o. Wawrzyniec zawsze nosił na wierzchu habitu właśnie krzyż. Do dziś można go oglądać w klasztorze oo. kapucynów w Innsbrucku, gdzie jest przechowywany.
Na drogach apostolstwa
Okres reformacji jest chyba jednym z najtrudniejszych rozdziałów historii. W tych nadzwyczaj krytycznych czasach rozgrywa się życie św. Wawrzyńca. Podstawowe przykazanie miłości wydawało się wtedy zupełnie zapomniane. Zwalczano się wzajemnie tylko obelżywymi słowami, ale również stalowymi mieczami.
O. Wawrzyniec głosił w Aversie wielkopostne kazania, gdy otrzymał pismo papieża, aby udał się z powrotem do Pragi, jako komisarz zakonu. Swoją podróż przedsięwziął przez Augsburg i Donauworth.  To  naddunajskie miasto w  czasie wybuchu wojny szmalkaldzkiej   miało  katolicki  zarząd   miejski  i   tylko   część  ludno poszła  za  nauką  Lutra.
Stopniowo   jednak  protestanci zdobywali liczebną przewagę nad katolikami i nie przyznawali nikomu praw
obywatelskich, kto nie wyznawał ich religii. Katolicki obrządek liturgiczny zachował się tylko w klasztorze benedyktynów. Poza {tym jednym miejscem odprawianie nabożeństw w obrządku katolickim było zakazane. Także w czasie uroczystości pogrzebowych lilie wolno było używać światła i krzyża (Weiss, Historia świata, j t. 9, s. 127).
Gdy o. Wawrzyniec przybył tam, został wkrótce otoczony przez l tłum wcale nie życzliwych ludzi. Po dotarciu do klasztoru benedyktynów dowiedział się również o napadzie na ich procesję w dniu f 11 kwietnia 1606 roku. Zarząd miejski zakazał urządzania tej pro-I cesji. Benedyktyni jednak udali się do biskupa w Augsburgu, ten i natomiast zwrócił się do radcy dworu niemieckiego, który na miasto nałożył karę za przeszkadzanie opatowi od Sw. Krzyża w wykonywaniu oficjalnych czynności. Gdy potem zorganizowano procesję, doszło do gwałtownego natarcia na nią ze strony mieszkań-ców tego miasta. Po tym wypadku zapanowały między katolikami i a protestantami napięte stosunki, co odczuł również o. Wawrzyniec.
Gdy doszedł do Pragi, poinformował cesarskich ministrów o sytuacji w mieście Donauworth. W następstwie tego cesarz skazał na  banicję  jego  zarząd.  Zarząd jednak wcale tym  się  nie zmartwił.  W takiej sytuacji o. Wawrzyniec postarał się  jeszcze, aby wykonawcą  cesarskiego  wyroku  został  bawarski  elektor  Maksymilian. On właśnie  16 grudnia 1606 roku przybył na czele swoich od¬działów  do  Donauworth.  Na skutek  tego  miasto  poddało  się  na¬tychmiast i całe powróciło do wiary katolickiej. Jest samo przez się zrozumiałe,   że  takie   nawracanie   na   siłę   nie   jest  skuteczne. ; Zaistniałą   tam   sytuację   trzeba   rozpatrywać   na   tle   ówczesnych czasów. Wtedy to bowiem rządzący krajem decydowali o wyznaniu i swoich podwładnych.
Dwa lata później o. Wawrzyniec odparł nowy atak. Z elektorem i saksońskim Krzysztofem III przybył do Pragi także jego nadworny kaznodzieja Polikarp Leyser.  Był on znakomitym mówcą, bardzo szanowanym  i  poważanym  przez  swoich  ewangelickich  ziomków. Mimo   iż  pozwolenie  na  wygłaszanie  kazań  w  Czechach  mieli : wówczas  tylko  katolicy  i  husyci,  Leyser wygłosił  wiele  różnych kazań. Zawsze czuł się bardzo pewnie, wysuwał wiele zarzutów pod adresem katolików, twierdził nawet,  że ostatni cesarze:  Karol V, Ferdynand I i Maksymilian  II umarli jako protestanci.  Nikt nie odważył  się  mu  sprzeciwić.  Leyser wykorzystywał tę bojaźliwość bardzo zręcznie i skutecznie. Głosił kazania w dalszym ciągu i sta¬wał   się   coraz   agresywniejszy,   tak   że   niektórzy   przechodzili   na wiarę głoszoną przez niego.
Leyserowi sprzeciwił się tylko o. Wawrzyniec, kierowany poczu¬ciem odpowiedzialności za wiarę i zbawienie dusz. Publicznie potę¬pił tchórzostwo ludzi cesarskiego dworu i zwracał uwagę na odpowiedzialność, jaką zaciągają wobec Boga. Przeciwstawił się błędom głoszonym przez Leysera w odniesieniu do wiary katolickiej i jej prawd. Leyser twierdził, że opiera się w swoich wypowiedziach na cytatach z Pisma św. i dlatego przytoczył nawet kilka werse¬tów w języku hebrajskim, chaldejskim i greckim, których jednak z wielkim trudem wyuczył się na pamięć. O. Wawrzyniec zatem wziął ze sobą na ambonę pierwotny tekst Pisma św. i wy¬kazał, że Leyser nawet nie umiał go dobrze przeczytać. Rzucił następnie z ambony księgę między słuchaczy, aby sprawdzili to, co mówił. Leyser dostawszy taką nauczkę podczas wystąpienia kapu¬cyna,, uciekł. „Opuścił chyłkiem Pragę, nie powiedziawszy nawet najmniejszego słówka”.
Z Saksonii Leyser napisał dwa kąsania, aby naprawić porażkę, ale o. Wawrzyniec i tak nie pozostał mu dłużny. Nie podał jednak do publicznej wiadomości jego kazań, aby nie wywoływać wrażenia, „że walczy z umarłymi albo prowa¬dzi wojnę z cieniami” (Rozprawy dogmatyczne przeciwko Lutrowi i Leyserowi).
O. Wawrzyńcowi chodziło rzeczywiście jedynie o dobro dusz. Do¬wiódł tego wkrótce po wystąpieniu przeciw Leyserowi. Baron Ghinzichi bowiem bardzo rozgniewał się na o. Wawrzyńca i nawet groził mu śmiercią. Gdy o. Wawrzyniec dowiedział się o tym, bardzo się ucieszył, że ktoś chce mu wyświadczyć tak wielką łaskę i umożliwić mu stanie się męczennikiem. „Tej łaski jednak nie mogę się spodziewać, ponieważ baron nie jest tak straszny \v rze¬czywistości, jak się o tym sądzi. Chcę go odnaleźć i wejść tam, jak baranek między wilki”.
Po pewnym czasie o. Wawrzyniec poszedł do tego barona. Za¬szedł tam wówczas, gdy ten siedział przy stole. Powitał generała saksońskiego z taką miłością, jak gdyby nic się nie zdarzyło. Ta odwaga i śmiałość zadziwiła generała do tego stopnia, że jego gniew i nienawiść przerodziły się w poważanie i cześć, tak, iż nazwał nawet o. Wawrzyńca swoim przyjacielem i ojcem.
O. Wawrzyniec musiał jednak jeszcze raz wystąpić przeciwko nadwornemu kaznodziei, Leyserowi. W 1610 roku przybył on bo¬wiem znowu do Pragi wraz z elektorem, a ponieważ „Confessio Augustyna” była uznawana przez cesarza również w Czechach, każdy kaznodzieja mógł swobodnie wygłaszać kazania. Leyser wy¬korzystał, więc tę okazję, aby podważyć cześć oddawaną Matce Bożej. Nazywał to bałwochwalstwem mówiąc, że katolicy oddają jednakową cześć Maryi i Bogu. Jako dowód przytoczył on „Psałterz maryjny” św. Bonawentury.
Gdy dowiedział się o tym o. Wawrzyniec, wyszedł na ambonę i wyjaśnił, że św. Bonawentura pomimo swej wielkiej miłości do Matki Bożej uczył o tym, że jest Ona tylko stworzeniem, któremu należy się chwała i u którego można wzywać pomocy, lecz nigdy nie będzie jej oddawana cześć należna Bogu. W dziełach św. Bonawentury bezpośrednio po „Psałterzu maryjnym” znajdują się lita¬nie, w których zawsze znajduje się wezwanie: „módl się za nami”. Jeśli więc Leyser głosi takie kłamstwa, jest on albo głupcem, który „powinien ryczeć między osłami, albo też człowiekiem z grun¬tu złym, który świadomie rozszerza kłamstwa”. W takiej sytuacji Leyser nie odważył się już więcej występować publicznie.
Troska o nieśmiertelne dusze i święty Kościół doprowadziły do tego, że w sercu o. Wawrzyńca dojrzał plan przedsięwzięcia wiel¬kiej misyjnej podróży po Niemczech. Gdy plan ten przedstawił bawarskiemu elektorowi Maksymilianowi, ten starał się go po¬wstrzymać od wyprawy, mając na uwadze wielkie niebezpieczeń¬stwa i nie chcąc stracić o. Wawrzyńca jako swego przyjaciela i doradcę. Maksymilian musiał jednak wkrótce przekonać się, że nic nie wskóra wobec zamiarów powziętych przez naszego Świętego. Prosił go tylko, aby przyjął od niego chociaż pięćdziesięciu ludzi, mających stanowić jego straż. O. Wawrzyniec nie chciał jednak występować jako misjonarz pod osłoną wojskową. „Bronią, która powinna chronić tę wiarę, jest siła kazań wygłaszanych w jej duchu i nauce oraz cierpliwe znoszenie przykrości i prześladowa¬nia” — powiedział o. Wawrzyniec. „Dlatego też nie mogę przyjąć żadnej straży, ponieważ serc nie zdobywa się mieczem, lecz prze¬konywaniem. Oby Bóg chciał uczynić mnie godnym głosicielem Jego słów! Ja będę sadził i podlewał, jednak pomyślny wzrost może dać tylko Bóg!”.
Jednakże elektor nie wycofał straży; zmniejszył ją tylko do dwudziestu pięciu osób pod wodzą mediolańskiego hrabiego Fran¬ciszka Viscontiego, który był w służbie dworu bawarskiego.
Przed wyruszeniem w podróż Święty wezwał Viscontiego, aby wcześniej godnie przystąpił do spowiedzi i służył mu do mszy św., przygotowując się w ten sposób do komunii św. O. Wawrzyniec wpadał już w tym czasie w słynne ekstazy, w których trwał godzi¬nami. Gdy ojciec przestał nagle odprawiać dalej mszę św., hrabia nosił się z zamiarem opuszczenia kaplicy, jednakże powstrzymał się. Gdy znowu msza św. była sprawowana dalej i doszło do ofiaro¬wania, o. Wawrzyniec rzucił hrabiemu tak karcące spojrzenie, że ten musiał zrozumieć, jak dokładnie przejrzał jego serce. Zdumiał się jednak jeszcze bardziej, gdy nagle zobaczył, jak Święty prze-żywa dłuższą lewitację z oczyma utkwionymi w niebo.
Gdy o tym cudzie dowiedział się elektor, nie odważył się na żadne słowo sprzeciwu wobec misjonarza.
Z początkiem kwietnia 1611 roku o. Wawrzyniec z jeszcze jed¬nym ojcem i bratem był gotowy do drogi pod eskortą dwudziestu pięciu jeźdźców z drużyny elektora. Przeszli całą Bawarię, Pfalz, a nawet Saksonię — ostoję protestantyzmu. Wszędzie, dokąd do¬tarli, wygłaszał publicznie żarliwe kazania o prawdach Chrystusowej nauki i wszędzie następowały nawrócenia. Ta podróż misyjna na zakończyła się olbrzymim sukcesem.
Jeszcze przed zakończeniem tej wyprawy misyjnej pewien szla¬chcic  z  Castello  wystąpił  przeciwko   o.   Wawrzyńcowi  z  kilkoma setkami   uzbrojonych   ludzi.   O.   Wawrzyniec   natomiast   wystąpili przeciwko nim z krzyżem trzymanym oburącz i — jak gdyby przed jakąś niewidzialną siłą — wszyscy rzucili się do ucieczki. Ta podróż misyjna trwała osiem miesięcy. W czasie powrotu do Bawarii sza¬lała tam dżuma. Przypadająca właśnie wówczas kapituła prowincjalna nie mogła się odbyć.  O. Wawrzyniec został z tego powoduj mianowany generalnym komisarzem prowincji tyrolsko-bawarskiej.
W środku wielkiej polityki
Na nieszczęście dla narodu niemieckiego rozdarcie religijne po¬większało  się  coraz bardziej.  Dnia  4  maja  1608  roku  protestanci zebrali  się   pod   przewodnictwem   elektora  Fryderyka  IV  z Pfalzjj w celu zawarcia unii. Ta unia pociągnęła za sobą zawiązanie soju¬szu  katolików,  zwanego  Liga.  Powstały również sojusznicze unie we Francji i Wenecji, a także Liga hiszpańska i Państwa Kościel¬nego.
Aby do Ligi pozyskać Hiszpanię, potrzebny był mądry i doświad¬czony człowiek, który mógłby tam roztropnie przedstawić sprawę. Nikt nie wydawał się do tego bardziej odpowiedni niż o. Wawrzy¬niec. Był on przyjacielem bawarskiego elektora Maksymiliana, cieszył się zaufaniem Stolicy Apostolskiej oraz nuncjusza papie¬skiego i nie był osobą obca dla hiszpańskiego dworu. Królowa znała go jeszcze z Ferrary, gdzie przebywała, gdy on głosił tam wielkopostne kazania, a następnie był także jej spowiednikiem.
5 stycznia 1608 roku o. Wawrzyniec posłał na dwór hiszpański dla króla Filipa III agnusek, który był oceniony przez znawców jako piękne dzieło sztuki. Oprawa była wykonana własnoręcznie przez samego elektora Maksymiliana. Do agnuska dołączył on różaniec, którego paciorki były zrobione z drzewa zasadzonego jeszcze przez św. Franciszka.
O. Wawrzyniec tym bardziej wydawał się godny zaufania, że  dotychczas wykazywał niepospolite talenty dyplomatyczne, a oprócz j tego pozostawał w przyjaznych stosunkach z arcyksięciem austriackim. W jego celi klasztornej w Pradze często bywali: nuncjusz papieski, poseł hiszpański Baltazar di Zuniga i wiele innych, bardzo | znanych osobistości; rozmawiano wtedy o trudnej sytuacji kościoła  i Niemiec. Aby pertraktacje z Hiszpanią nie opóźniały się, o. Wawrzyniec pragnął jak najszybciej pojechać do Monachium, po| papieskie pismo uwierzytelniające.
Pertraktacje dotyczyły nie tylko spraw religijnych. Chodziło J także o następcę na tronie cesarskim. Dlatego cel jego podroży trzeba było utrzymywać w tajemnicy, aby nie wzbudzić podejrzeń dręczonego depresją i chorego cesarza. Tylko arcyksiążę Leopold, który właśnie przebywał w Pradze, został wtajemniczony w tę sprawę.
O. Wawrzyniec udał się do Monachium, gdzie odbył naradę z elektorem Maksymilianem, a potem udał się do Genui przez Innsbruck i Mediolan. Tam wsiadł na statek, aby dopłynąć do Barce¬lony, gdzie już czekano na niego. Do Madrytu przybył 10 września 1608 roku. Życzliwie i serdecznie przyjęty przez króla i królową, rozpoczął pertraktacje i nie ulegało wątpliwości, że na wszystkie plany król wyrazi zgodę, tym bardziej że Hiszpanie obawiali się, iż w razie ich odmowy Liga może zwrócić się do Francji. Mimo zdecydowania króla hiszpańskiego, powstała wątpliwość co do tego, czy na wypadek wojny będzie on musiał wysłać odpowiednie sumy pieniężne czy też oddziały wojska. Z tego powodu pertraktacje prze¬ciągały się, chociaż papież nalegał na zawarcie układu, dopóki nie jest za późno. Nuncjusz papieski poruszył wszystkie sprężyny, aby Filip III zdecydował się wreszcie na sumy pieniężne. Papież wysto¬sował pismo, w którym zwracał uwagę na trudną sytuację w Niem¬czech.
Wreszcie o. Wawrzyniec złamał opór Filipa III, który przyjął ustalone warunki. Umożliwiły one przystąpienie Hiszpanii do Ligi. Naczelny warunek był jednak następujący: „Król hiszpański chce dawać tak duży wkład jak papież, zastrzegając się, że do sojuszu przystąpią zarówno niemieccy członkowie domu austriackiego, jak i duchowni elektorzy”.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał o. Wawrzyniec. Również nie mógł być z niej zadowolony bawarski elektor Maksymilian. Pod¬czas audiencji u króla, o. Wawrzyniec nalegał na niego, aby cofnął swoje warunki przystąpienia do Ligi i zgodził się na udzielanie pomocy bez żadnych ograniczeń. Rzeczywiście udało mu się osiąg¬nąć później to, że król obiecał ofiarować corocznie 36 000 dukatów na uzbrojenie 4000 ludzi. Równocześnie poseł hiszpański otrzymał polecenie wspomagania wspólnie z Ligą interesów domu Habsbur¬gów.
Podczas pobytu w Madrycie nie zapominał o. Wawrzyniec o inte¬resach swojego zakonu. Wprawdzie już wtedy w Hiszpanii wspa¬niale rozwinęły się prowincje zakonne, ale w Kastylii nie było jesz¬cze ani jednego klasztoru. Święty przedstawił królowi błogosła¬wioną działalność, która wszędzie prowadzą jego współbracia i za¬pewniał, że takie samo błogosławieństwo czeka również Kastylię. Król przyjął tę propozycję i już l lutego 1610 roku kapucyni mogli w Madrycie założyć klasztor. Nieco później powstał drugi klasztor w Pardo, gdzie często przebywał dwór królewski.
Gdy o. Wawrzyniec doszedł do przekonania, że zakończył swoją misje, powrócił do Rzymu. W Toskanii, która także miała być pozyska dla Ligi, zatrzymał się tylko kilka dni.
Udał się dalej j do Rzymu, gdzie 3 albo 4 lutego 1610 roku został przyjęty przez* papieża. Według informacji niektórych historyków papież Paweł był z niego bardzo niezadowolony. Nazwał go głupim zapaleńcem i zganił za to, że nie nakłonił króla Hiszpanii do przystąpienia do Ligi. Przecież pomoc, jaka obiecał Lidze, była absolutnie za mała. j Ponadto nie powinien być tak bardzo łatwowierny wobec króla.)
Wzbudził także wielką nieufność elektora bawarskiego, który j przy swoich wielkich wysiłkach w trosce o Kościół i wiarę zmierzał jednak tylko do uzyskania korony cesarskiej.
Nuncjusz papieski z Hiszpanii próbował rozwiać wszelkie wątpliwości i wskazywał na wielką przyjaźń ojca z elektorem bawarskim, który nigdy nie sprawił zawodu.
Mimo to odmówiono Świętemu wszelkiej politycznej mądrości. Przede wszystkim, jak twierdzi teraz rząd hiszpański, życzono sobie oczywiście dobrego ułożenia się stosunków w Niemczech, lecz nie dano żadnej obietnicy, że Hiszpania wystawi dwa regimenty piechoty i jeden regiment kawalerii. Prawda mogła być raczej taka, że król hiszpański wyśle tylko dwa regimenty piechoty! i kilka koni. Na większe poparcie można liczyć dopiero wtedy, gdy będzie pewne, że inni książęta również dołożą odpowiednią sumą pieniężną.
W Rzymie o. Wawrzyniec spotkał posłów elektora bawarskiego. Otrzymali oni od papieża i kardynałów uspokajające zapewnienia. Mimo kilkakrotnych pertraktacji nie doszło jednak między Kurii! i Ligą do żadnej jednoznacznej umowy. Niezadowoleni z próżnych obrad posłowie wrócili do Bawarii. Paweł V nie chciał zerwać stosunków z Francją. Utwierdzał go w tym wyczekującym stanowisku jego bratanek kardynał Borghese. Później rzeczywiście poseł francuski groził wojną, jeśliby papież wdał się w pertraktacje z arcyksięciem Leopoldem. Papież więc dał się zastraszyć i zerwą układ z Hiszpanią. Obiecał jednak dać poparcie Lidze niemieckie w wysokości 200 000 dukatów rocznie i chciał wezwać wszystkie książąt włoskich do okazania podobnej pomocy. Gdy poseł francuski na nowo groził wojną, papież wycofał się całkowicie z Nie chciał bowiem skłócić się ani z Francją, ani domem habsburskim. W takim oto politycznym bałaganie było niemożliwe, aby| o. Wawrzyniec osiągnął lepszy rezultat. Głęboko zasmucony wraz z powrotem do Monachium.
Tam  ponownie  prowadził   pertraktacje   między  bawarskim elektorem Maksymilianem  a królem  Hiszpanii.  Po  długim rozpatrywaniu sprawy został  zawarty układ,  na mocy którego król Filip zobowiązał   się   jako   protektor  Ligi  płacić   co   miesiąc  przez tr lata 30 000 dukatów.
Tak więc mimo trudności pertraktacje doprowadzono do pomyślnego zakończenia. Liga mogła odpowiednio uzbroić swoich żołnierzy, co zmusiło przeciwników do zwrócenia się o łaskę do bawar¬skiego elektora.
O. Wawrzyniec biorąc udział w tych wszystkich pertraktacjach zrozumiał, jak bardzo skomplikowane są sprawy polityczne, jaką rolę odgrywają intrygi, jeśli nawet królowi węgierskiemu został przedstawiony jako oszczerca. Nuncjusz papieski donosił z Pragi: „O. Wawrzyniec poczuł się dotknięty chłodnym traktowaniem, któ¬rego bardzo często doświadczył, do tego stopnia, że zmęczył się i fizycznie, i psychicznie. Obawiał się zimy w Niemczech, ponieważ przepisy zakonne zakazywały noszenia obuwia i skarpet. Bardzo chciał, aby na jego miejsce przysłano innego ojca, a on spokojnie mógł udać się do Włoch, zanim zima nie rozpocznie się na dobre.
Chociaż nie ma pragnienia, aby żyć długo, i jest gotów oddać je w służbie zakonowi, to jednak nie chciałby żyć bezczynnie na tym świecie, jak kaleka. Przy ogromie jego zasług i wobec miłości, którą doń żywię, popieram jego prośbę (to jest odwołania go stąd), rozumiejąc wartość człowieka, który tyle zdziałał dla zakonu oo. kapucynów” (Praga, 9 października 1610).
Ponieważ już wtedy o. Wawrzyniec cierpiał na postępujący artretyzm, jego prośba był zupełnie uzasadniona. Generał zwolnił go z dotychczasowych obowiązków i dał mu wolną rękę — gdyby postanowił powrócić do Włoch, natychmiast zostanie wysłany na jego miejsce inny ojciec jako komisarz.
Do Włoch nie mógł jednak wrócić Caetano, nuncjusz papieski w Pradze, jak też poseł hiszpański Zuniga żywili głębokie prze¬konanie, że na elektorskim dworze w Bawarii powinna zostać zało¬żona nuncjatura apostolska i ambasada hiszpańska, a do tego nikt nie nadaje się lepiej niż o. Wawrzyniec. Był on zaufanym przyja¬cielem elektora, miał dobre stosunki ze Stolicą Apostolską, a także był przyjacielem króla hiszpańskiego.
Po krótkim czasie Święty otrzymał zadanie niezwłocznego udania się do Monachium i podjęcia tam prowadzenia spraw Ligi. Bez sprzeciwu przyjął to zadanie i wybrał się w drogę do stolicy Bawarii. Wkrótce nadszedł list od kardynała Borghese’a, w którym donosił swoim przyjaciołom, że o. Wawrzyniec może wypełnić to polecenie. Ze względu na swoje słabe zdrowie powinien jednak wstrzymać się od postów.
Jak dobrze było mieć o. Wawrzyńca za doradcę, wykazał spór elektora z 24-letnim arcybiskupem Salzburga Wolfem Dietrichem hrabią von Reitenau. Spór dotyczył wywozu soli z Hallein do Bawarii. Ponieważ układ, który zawarł jego ojciec książę Wilhelm wydawał mu się niekorzystny, chciał go unieważnić albo jeszcze ograniczyć przywóz na korzyść wydobycia soli w Reichenhall. Wolf Dietrich nie chciał jednak tracić w przyszłości tak pomyślnego inte¬resu prowadzonego z Bawarią. Zastanawiał się nad jakąś intrygą, która mogłaby wyrządzić szkodę znienawidzonemu elektorowi bawarskieinu. Po długich pertraktacjach arcybiskup niespodziewa¬nie zaproponował, żeby Maksymilian nie honorował już dłużej tak niekorzystnych układów, które zawarł jego ojciec, a tym samym uznał je za nieważne. Jednak w październiku 1611 roku salzburski pułkownik Ehrgott przekroczył wraz z oddziałem wojska granicę. Elektor bawarski Maksymilian wezwał arcybiskupa, aby zlikwido¬wać probostwo Berchtesgaden, odprawić swoich żołnierzy, a wraz z odszkodowaniami wojennymi uzyskać pozwolenie na wywożenie soli z Hallein. Skoro papież usłyszał o tych niesnaskach, postano¬wił we wszelki sposób pogodzić skłóconych. Wysłał dwa pisma: jedno do arcybiskupa, a drugie do o. Wawrzyńca. On to miał pozy-tywnie nastawić elektora do pokojowej ugody.
Tymczasem jednak elektor bawarski ruszył z Burghaus z dzie¬sięcioma tysiącami ludzi,  zajął Tittmoning  i zmusił mieszkańców j Salzburga do ucieczki. Arcybiskup został wzięty do niewoli i osadzony w twierdzy w Górnym Salzburgu.  Na jego prośbę o. Wa¬wrzyniec przesłał do Rzymu wiadomość, że arcybiskup żałuje swo¬jego kroku i szczerze pragnie się poprawić. Jednak wkrótce pokazał  swoje prawdziwe oblicze. Zagroził swoim kanonikom, którzy dążyli  do usunięcia go, rzucenie na nich ekskomuniki. W tej kłótni pewną  rolę   odegrał   także   kanonik   hrabia   Paris   Lodron,   który   potem , został  arcybiskupem  Salzburga.
Wziął  w  opiekę  słynący łaskami obraz z Altbtting, wobec nacierających Szwedów, a jako podziękowanie  za  cudowne ocalenie tego  obrazu  w  Salzburgu ufundował w Altbtting świętą studnię Matki Bożej na placu Kapella. Lodron miał  jechać  do  Rzymu  i  zdać  dokładne  sprawozdanie  papieżowi o tych wszystkich sprawach.
Zgodnie z poleceniem papieskim o. Wawrzyniec miał nakłaniać elektora bawarskiego do łagodności wobec arcybiskupa, o co jemu również chodziło, wziąwszy pod uwagę pomyślność Salzburga i ca¬łej Bawarii.
Dużo trudniejsza od sporu elektora z Salzburgiem była sprawa małżeństwa księżniczki Magdaleny, siostry Maksymiliana. Chciano ją wydać za mąż za króla Węgier Macieja. Ona jednak oświadczyła, że nie poślubi nikogo innego jak tylko arcyksięcia Leopolda Austriackiego, który wprawdzie był biskupem Passau i Grazu, lecz nie miał święceń kapłańskich. Król Węgier, bardzo dotknięty w swej dumie, oświadczył w końcu, że rezygnuje z siostry bawar¬skiego elektora. Zdecydował się teraz na swoją kuzynkę Annę, córkę księcia Ferdynanda Tyrolskiego, a Rzym udzielił mu na to dyspensy. Magdalena także nie poślubiła arcyksięcia Leopolda, lecz katolickiego księcia z Neuburga. O. Wawrzyniec był wówczas znowu w Rzymie, gdzie 24 maja 1613 roku na kapitule generalnej został wybrany na definitora generalnego, gdy elektor bawarski zawia¬domił go o zaślubinach swojej siostry Magdaleny z hrabią Wolfgan¬giem Wilhelmem z Neuburga. Odznaczał się on pobożnością i był gorliwym katolikiem. Przyjaźń zawarta między elektorem bawar¬skim a o. Wawrzyńcem utrzymywała się aż do śmierci Świętego. Jej wyrazem była ożywiona korespondencja. Maksymilian nigdy nie zapominał swojemu przyjacielowi tego, że Liga została zawią¬zana tylko dzięki jego staraniom. Wystawił mu również doskonałe świadectwo, mówiąc: „Całe Niemcy, a nawet cały świat chrześci¬jański jest zobowiązany do wdzięczności wobec o. Wawrzyńca, bowiem przez jego błogosławiony trud i starania mogła powstać Katolicka Liga, która tyle dobrego zrobiła i której działalność jest tak niezbędna” (P.A. Eberl, Historia bawarskiej prowincji kapu-cynów, cz. I, s. 30).
Maksymilian uważał się za szczęśliwego, mając blisko siebie takiego człowieka. Uczynił go powiernikiem swego serca i swoim doradcą we wszystkich problemach. O. Wawrzyniec miał rozstrzy¬gający głos wśród wszystkich doradców gabinetu. Również na pro¬pozycję Maksymiliana o. Wawrzyniec został mianowany 11 paź¬dziernika 1610 roku kapelanem armii bawarskiej.
Ponowna działalność w zakonie
Pożegnawszy się ze swoim przyjacielem z Bawarii o. Wawrzyniec udał się w drogę do Rzymu. Wnet miał się rozpocząć Wielki Post. Wybrał drogę przez Loreto, gdzie chciał przygotować się do tego okresu modlitwą i rozważaniami. Według relacji jezuity o. Jana Rho, który przebywał w domu Świętej Penitencjarii, o. Wawrzy¬niec zawsze wcześnie rano odprawiał mszę św., a następnie służył wszystkim kapłanom, którzy odprawiali później. Gdy przybył do Rzymu, przekazał papieżowi list elektora Maksymiliana. Zarówno papież, jak i kardynałowie zasypali go wprost dowodami miłości i poważania. Paweł V chociaż był niezadowolony z jego poselstwa w Hiszpanii, to jednak wychwalał go w liście do Maksymiliana, jako „człowieka wielkiej pobożności i mądrości”.
Jak bardzo poważano o. Wawrzyńca w zakonie, dowodzi fakt, że na kapitule generalnej chciano go za wszelką cenę ponownie wybrać na generała. Wytłumaczył im jednak, ale z ogromnym trudem, aby odstąpili od tego zamiaru.
Natomiast od sprawowania urzędu definitora generalnego nie mógł się wymówić. Nowy gene¬rał, o. Paweł z Cesena zamianował go komisarzem Genui. Była to wielka ofiara człowieka schorowanego na artretyzm, aby udać się tam. Z posłuszeństwa jednak udał się w drogę do tego miasta, a po przybyciu zwołał kapitułę prowincjalną. Skutek był taki, że zwoła¬na kapituła jednogłośnie wybrała go na prowincjała. Mimo wszel¬kich oporów wybranego generał zakonu zatwierdził ten wybór i dał mu pozwolenie, aby przy przeprowadzaniu wizytacji mógł jeździć na koniu lub na wozie.
Prowincji genueńskiej  podlegały w tym czasie także klasztory w Piemoncie. Liczyła ona 734 członków. Książę Karol Emanuel z Sabaudii miał zamiar oddzielić od Genui klasztory znajdujące się na jego ziemi i utworzyć nową prowincję. Zwrócił się w tej sprawie do generała, a także do papieża. Ci dwaj ostatni słusznie odwołali się do nowego prowincjała, aby usłyszeć jego zdanie na ten temat. O. Wawrzyniec odradzał podział prowincji genueńskiej i do podziału nie doszło.
Przy tej okazji Karol Emanuel poznał o. Wawrzyńca i zaczął go bardzo cenić. Widział w nim mądrego i sprawiedliwego człowieka, który mógł pomóc w zawarciu trwałego i pewnego pokoju między nim a królem Hiszpanii. Powodem niezgody była następująca sy¬tuacja: Karol Emanuel został przeznaczony na następcę w sprawo¬waniu władzy przez swojego ojca Filipa, który był znany pod przydomkiem Żelazna Głowa. Poślubił on siostrę hiszpańskiego króla Filipa III. Małżeństwo to doprowadziło do wielu krwawych rozgrywek. Książę Mantui Franciszek Gonzaga, który był żonaty z Małgorzatą z Sabaudii, zmarł wkrótce po zawarciu małżeństwa, osierocając roczną córeczkę. Zarówno Hiszpania, jak i. Sabaudia rościły sobie prawo do sukcesji. Doszło do wojny. Papież i cesarz starali się rozwiązać ten konflikt w sposób pokojowy. Z początku pośredniczył arcybiskup Bolonii, lecz bezskutecznie. Wówczas pa¬pież przypomniał sobie oo. Wawrzyńcu i jego powodzeniach jako nuncjusza w Bawarii. Zlecił mu pośrednictwo. Jednak o. Wawrzy¬niec od razu powiedział z przekonaniem, że nie da się tu nic osiągnąć. Znowu doszło do walk. O. Wawrzyniec polecał tę sprawą miłosierdziu Bożemu w swoich modlitwach i w czasie składania ofiary mszy św. Gdy Hiszpanie zdobyli Vercelli, o. Wawrzyniec z przenikliwością świętego ocenił sytuację, że teraz właśnie nad¬szedł najbardziej odpowiedni moment, aby osiągnąć wielki sukces zawarcia pokoju. Rzeczywiście doszło do tego i pokój zawarto 9 października 1617 roku. Don Pedro z Toledo tak otwarcie powie¬dział po swoim powrocie do Hiszpanii: „Tylko usilne słowa ojca mogły sprawić to, że oddano Vercelli; tylko dzięki niemu doszło do zawarcia pokoju”.
W czasie swej podróży wizytacyjnej często wygłaszał kazania, biskupi bowiem i proboszczowie usilnie prosili go o to. Tak więc podróże te stały się misją w całej okolicy. Ludzie przychodzili ze wszystkich stron, aby go słuchać. Chorzy prosili o błogosławień¬stwo. Wszędzie okazywała się jego cudowna moc. Jak niegdyś chusteczka św. Pawła, która służyła mu do ocierania potu, miała uzdrawiającą moc, tak teraz chusteczki o. Wawrzyńca, którymi podczas sprawowania Najświętszej Ofiary ocierał sobie łzy, miały podobną moc. Dzięki takiej chusteczce został uzdrowiony z ogromnych bólów głowy kanonik Stefan Ferrari, a organista Tymoteusz Boido z groźnych wrzodów na nogach. Bardzo często wystarczało   jego   błogosławieństwo,   aby   nastąpiło   uzdrowienie, nawet wtedy, gdy udzielał go z daleka.
Nic dziwnego, że o. Wawrzyniec w klasztorze mediolańskim był od wczesnego  rana  do  późnego  wieczoru  oblężony wprost przez tłumy  ludzi.
Na  dłuższa  metę  nie mógł  jednak   tak  postępować. Troszcząc się o klasztorny porządek i spokój,  współbracia prosili go, aby na tę działalność wybrał raczej jakiś odosobniony klasztor, gdzie  mógłby  znaleźć   niezbędny   dla   niego   spokój.   Zrozumiał  to od razu, udał się tam i pozostał aż do Wielkiego Postu 1618 roku. Czas  dzielił na  modlitwę,  przygotowywanie wielkopostnych ka¬zań i opracowywanie swoich dzieł.
Po wygłoszeniu wielkopostnych kazań udał się do Wenecji, gdzie pozostał tylko przez krótki czas. Artretyzm dawał mu się mocno we znaki, potrzebował spokoju, lecz kapituła generalna przewidzia¬na na l czerwca nakazała mu przyjazd do Rzymu. Współbracia z Wenecji prosili go usilnie, aby po zakończeniu kapituły powrócił znowu do nich. Święty odparł, uśmiechając się: „Chcę umrzeć w prowincji św. Antoniego”. Mieszkańcy Wenecji myśleli, że mówiąc tak, miał na myśli ich prowincję. On jednakże nie myślał o niej, lecz o Portugalii, gdzie również był czczony św. Antoni.
Swojemu wieloletniemu spowiednikowi o. Ambrożemu z Floren¬cji wprost powiedział o swojej bliskiej śmierci: „Zbliża się koniec mojego życia. Nie spotkamy się już więcej. Gdy dowiesz się o mo¬jej śmierci, nie zapominaj o mnie przy 6itarzuV. Obydwaj po¬żegnali się serdecznie.
Gdy o. Wawrzyniec przybył do Rzymu, otaczano go wielka czcią. Cięto jego habit na skrawki, a każdy kto mógł otrzymać taki Kawałeczek, poczytywał to sobie za wielkie szczęście. Najmniej szczęśliwy był on sam. Nigdy nie szukał rozgłosu. Na kapitule generalnej ponownie wybrano go na definitora. Jak bardzo byłby szczęśliwy, gdyby pozwolono mu w spokoju spędzić tę resztę życia! Ale tego spokoju nie miał zaznać! Jak wcześniej polityczne za¬mieszki, tak teraz sprawa zakonnic z Brindisi nie dawała mu chwili wytchnienia. W dowód czci, jaką żywił do swego przyjaciela z Brindisi, bawarski elektor wybudował piękny klasztor i kościół dla sióstr kapucynek, i to właśnie na tym miejscu, gdzie stał dom rodzinny o. Wawrzyńca. Prawdopodobnie nasz święty przybył do swojego rodzinnego miasta podczas sprawowania urzędu generała i zobaczył nędzny i mały klasztor zajmowany przez siostry. Poddał inicjatywę nowej budowy. Sam zbierał na nią datki, ale właściwym budowniczym był bawarski elektor Maksymilian.
Gdy klasztor był już gotowy, siostry nie chciały wprowadzić się do niego, uważały bowiem, że jest urządzony zbyt wygodnie. W takiej sytuacji elektor poprosił swego przyjaciela, aby przepro¬wadzić wizję lokalną i jeśli to możliwe, zmusić siostry do przy¬jęcia tego klasztoru. W rezultacie, do nowego klasztoru przeniosło się trzydzieści sióstr, a dziesięć wstrzymało się i pozostało jeszcze j przez trzy lata w „Burg”, starej budowli, która groziła zawaleniem.! Dopiero 4 lutego 1621 roku przełamały one swój opór.
Gdy o. Wawrzyniec w swej podróży do Brindisi zatrzymał siej w Neapolu, został tam przyjęty z największą czcią. Wieść o jego; cudownej mocy wyprzedziła go. Wszyscy tłoczyli się wokół niego, j chcąc go chociaż dotknąć albo uciąć kawałeczek habitu. Musiał’ wycofać się do Caserto, aby uniknąć tej rzeszy ludzi.
Droga do wolności
W Neapolu znajduje się do dziś ulica św. Wawrzyńca z Brindisi. i Jest to jakby ulica Wolności, gdyż przypomina o uwolnieniu Neapolu od władzy tyrana, które dokonało się właśnie dzięki św. Wawrzyńcowi. Po krótkim pobycie w spokojnym klasztorze w Caserto, j pod koniec września 1618 roku przybył do o. Wawrzyńca specjalny j wysłannik z pismem od gwardiana z Neapolu.
O. Wawrzyniec dowiadywał się, że na rozkaz kardynała protektora zakonu ma przy-; być do Neapolu tak szybko, jak to tylko jest możliwe, chodzi bowiem o bardzo ważną sprawę.
Gdy tam przybył,  zastał w klasztorze św.  Euzebiusza zgromadzony zarząd miasta, który powiadomił go o sytuacji, której dłużej i już nie można było znosić, a która powstała na skutek okrutnych ; rządów wicekróla Ossuny. Proszono Świętego, aby udał się do króla Hiszpanii, do którego wówczas należała władza w Neapolu, z proś¬bą o zdjęcie z urzędu Ossuny.
Ów   wicekról   Piotr   Giron   z   Ossuny   sprawował   rzeczywiście tyrańskie  rządy w Neapolu.   Prześladował  nie  tylko  religię,  lecz także w swej chciwości grabił i wyzyskiwał lud. Oddziały wojskowe, które z rozkazu króla miały być wysłane do Belgii lub Niemiec, stały  w  prywatnych  domach.   Następstwem  tego  były  kradzieże, morderstwa i gwałty dokonywane na kobietach i dziewczętach.
Wszędzie panowała samowola, bezprawie, gwałt i szantaż. Wielu ludzi zamierzało przenieść się do innego kraju. Znajdując się w tym smutnym położeniu, ojcowie miasta zwrócili się do św. Wawrzyńca z prośbą o pomoc. Gdy o. Wawrzyniec usłyszał o co chodzi i gdy dowiedział się też, że kardynał protektor Aleksander Peretti daje  swoją aprobatę na jego misję do króla hiszpańskiego — oświadczył,, że mimo ciężkich dolegliwości artretycznych jest gotowy do drogi.
Tymczasem Ossuna dowiedział się również o tym poselstwie św. Wawrzyńca. Wpadł w wielką złość. Oskarżył o. Wawrzyńca  o podżeganie do buntu w tym „najwierniejszym” pod jego rządami’ mieście. Uważał, że misja o. Wawrzyńca jest obrazą majestatu j królewskiego i kompromitacją całego królestwa. Twierdził, że jeśli j już musi w ogóle z jakimś poselstwem jechać do Hiszpanii, to na jego czele powinien stać poddany króla, a nie obcy przybysz z Wenecji. Poza tym o. Wawrzyniec pochodzi z ludu i dlatego wysłanie takiego posła do króla jest lekceważeniem monarchy w tej niebezpiecznej i skomplikowanej sprawie.
Delegacja ojców miasta nie przyjęła biernie wyjaśnień wicekróla Ossuny. Oświadczono mu, że jest dla nich rzeczą niepojętą, dlaczego właśnie o. Wawrzyniec nie nadawałby się do tej misji, skoro ,już wcześniej cieszył się poważaniem hiszpańskiego króla. Przecież w innych trudnych i nieprzyjemnych sprawach postępował zawsze zgodnie z prawem i prawdą. Gdyby istniało najmniejsze podejrzenie, z pewnością nie zostałby wybrany.
W tym, czasie też druga izba królewska, do której należeli ryce¬rze i szlachta — stojąca po stronie wicekróla — zajęła się tą spra¬wą. Zażądała ona od Ossuny, aby unieważnił wybór kapucyna na
-posła, przeciw czemu zaprotestowali deputowani. W nocy z 2 na 3 października o. Wawrzyniec opuścił Neapol wyjeżdżając zeń na .koniu. Wicekról kazał pilnie strzec Świętego, dlatego też wszędzie byli porozstawiani szpiedzy. Z tego powodu podróż ta mogła dojść do skutku tylko przy zachowaniu daleko posuniętej dyskrecji. Oprócz tego o. Wawrzyniec ubrał się w mundur królewskiego żoł¬nierza. O godzinie drugiej po północy dotarł do odosobnionego zamku niedaleko Torre des Greco. Zadecydowano, aby natychmiast jechał dalej. Koń, na którym jechał Święty, był zwierzęciem dzi¬kim i nieujeżdżonym. Z powodu artretyzmu o. Wawrzyniec nie mógł w ręce utrzymać cugli. Właściciel zamku obawiał się o jego życie i prosił, aby cugle mocno trzymał w rękach. O. Wawrzyniec odparł jednak: „Zostawcie tego konia! Nic się nie bójcie! Koń będzie szedł dobrze!” Istotnie, koń zachowywał się zupełnie spo¬kojnie, dopóki jechał na nim Święty.
Gdy jednak ktoś inny próbo¬wał go dosiąść, stawał się dziki i nieokiełznany.
O. Wawrzyniec, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, nie prze¬jeżdżał przez uczęszczane szlaki, lecz jechał wąskimi ścieżkami pomiędzy winnicami. Jako że był to właśnie czas winobrania, wszę¬dzie pozostawiono psy strzegące winnic. Jeden z tych psów rzucił się na jego towarzysza podróży i tak boleśnie ugryzł go w nogę, że ten głośno krzyknął. O. Wawrzyniec bardzo go zganił za ten wrzask, bo przecież nie stało się nic szczególnego. Rzeczywiście, towarzysz nie odczuwał już więcej bólu, a kiedy na najbliższym postoju chciał sobie opatrzyć ranę, nie dostrzegł po niej nawet śladu.
Ku swojemu zmartwieniu o. Wawrzyniec musiał obyć się bez odprawiania mszy św. Na następny dzień — w uroczystość św. Franciszka — miało się powtórzyć to samo. O. Wawrzyńca nie można było namówić, aby pogodził się z tym. Nocą zawieziono go na koniu do klasztoru kapucynów, gdzie w ukryciu mógł odpra¬wić mszę św. Następnej nocy wraz z czterema współbraćmi wyru¬szył w dalszą drogę. Wsiadł na łódź, aby morską drogą udać się do Genui. Jednak gdy tylko wsiedli na statek, zostali rozpoznani przez załogę dwóch królewskich feluk (statków przybrzeżnej żeglu¬gi na Morzu Śródziemnym), z których ich śledzono. Załoga miała za zadanie uniemożliwić św. Wawrzyńcowi, obojętnie w jaki spo-sób, podróż do Hiszpanii, a nawet — co groźniejsze — żywego lub martwego oddać w ręce wicekróla. Sytuacja stała się bardzo kry¬tyczna. O. Wawrzyniec polecił się Bogu w krótkiej modlitwie, potem wydał krótki i zdecydowany rozkaz: „Naprzód! Na pełne morze! Morze będzie dla nas łaskawsze od wicekróla. Mam pew¬ność, że nasza wyprawa zakończy się szczęśliwie!”
Te słowa dodały wszystkim otuchy i odwagi. Załoga okrętu sta¬wiła czoło sztormowi i wzburzonym falom. Równocześnie ze wscho¬dem słońca statek dotarł do przystani w Torracino.
Kapucyni nadal byli ścigani przez dwa uzbrojone statki wice-króla, które jednak zgubiły ich ślad. Po przybyciu do Genui, o. Wa¬wrzyniec znalazł się w mieście, które powitało go z entuzjazmem.
Już kilka dni wcześniej flota hiszpańska przypłynęła do portu w Genui. Miała ona zabrać Świętego do Madrytu. O. Wawrzyniec widział w tym znak życzliwości ze strony króla hiszpańskiego. Wyjazd do Madrytu nastąpił kilka dni później
Ponieważ Ossuna nie zdołał ująć Świętego, wymyślił nowy pod¬stęp. Zwrócił się oficjalnie do papieskiej nuncjatury w Neapolu i wpłynął na nuncjusza, aby uniemożliwić poselstwo kapucyna, gdyż odbywa się ono bez wiedzy papieża i kardynała protektora. Ossuna tyle osiągnął, że obydwaj nuncjusze — z Neapolu i Ma¬drytu — zostali powiadomieni, iż o. Wawrzyniec rzekomo został odwołany. W obu pismach położono nacisk na to, że ani kompe¬tentnemu kardynałowi Borghese, ani papieżowi nie przekazano odpowiedniej informacji o tym poselstwie.
Jednak król hiszpański ogromnie ucieszył się spotkaniem ze Świętym. Nie pozwolił zbić się z tropu żadnym fałszywym po-głoskom ze strony Ossuny i jego popleczników. Oświadczył, że o. Wawrzyniec przybywa do niego. Na rozkaz króla sam Ossuna musiał prosić kardynała protektora, aby o. Wawrzyńcowi nie utrud¬niano dalszej podróży.
Ossuna musiał pogodzić się z sytuacją. Już 3 kwietnia powiado¬mił swoich posłów, że kardynał protektor, kardynał de Montealto i o. Wawrzyniec zostali mianowani posłami do Hiszpanii. Na to posłowie ponownie wysłali pismo do króla Filipa III, w którym polecali jego majestatowi swoich posłów i swoje prośby. O. Wa¬wrzyniec wraz z hiszpańską flotą opuścił 5 kwietnia Genuę, gdy Jakub Saluzzo pożyczył mu pieniędzy na drogę.
Święty nawet podczas tej morskiej podróży nie chciał pozosta¬wać bezczynny. Galernikom, którzy za dopuszczenie się zbrodni byli skrępowani kajdankami i musieli wykonywać najcięższą pracę, dodawał otuchy, aby swój krzyż dźwigali w duchu pokuty i przyrzekł im swoją modlitwę. Ci zgorzkniali ludzie czuli, że ich słusznie .naucza i że z największą ochotą przyjąłby na siebie ich cierpienia, byle im tylko pomóc w odzyskaniu wolności. Oni czuli, że ten człowiek jest niezwykły — święty. Ku zdumieniu oficerów w bardzo -krótkim czasie przemienił te dzikie istoty w przyzwoitych ludzi.
O. Wawrzyniec dopłynął do Monaco. Tam udał się do książęcego .pałacu, aby odprawić mszę św. Pewna kobieta, służąca księżnej, którą od dłuższego czasu dręczyły dokuczliwe bóle głowy, prosiła ,go o błogosławieństwo. Ponieważ równocześnie z otrzymaniem bło¬gosławieństwa została uwolniona od swoich cierpień, powiadomiła .0 tej nowinie księżnę, a ta po kryjomu przyszła na mszę św., którą odprawiał o. Wawrzyniec. On jednak wiedział o jej obecności i powiedział: „Księżna przyszła”.
, Ponieważ Święty podczas odprawiania mszy św. zawsze przeży¬wał mękę i śmierć Chrystusa, a przy tym ronił wiele łez, polecono służącej, by położyła na ołtarzu sześć chusteczek. Później dołożyła jeszcze jedną, którą chciała zatrzymać na własność. Przez ten drobny podstęp zdobyły tę cudowną chusteczkę, dzięki której doko¬nały się później liczne cuda.
Gdy Święty przybył do Hiszpanii, króla nie było w Madrycie, przebywał w Portugalii, gdzie miało odbyć się uroczyste zaprzy¬siężenie następcy tronu. Król mieszkał w sławnym klasztorze hieronimitów w Belem, na południe od Lizbony. O. Wawrzyniec udał się tam i już w następnym dniu został zaproszony na audiencję i przyjęty z wielkimi oznakami szacunku. Po obiedzie król ponow¬nie poprosił o. Wawrzyńca do siebie i rozmawiał z nim przez dłuższy czas. Na zakończenie tej przyjacielskiej rozmowy król oświadczył mu, że więcej już nie będzie zapraszał go do siebie, ale sam może przychodzić do niego, kiedy zechce, bo daje mu na zawsze wolny wstęp do siebie.
Już w następnym dniu o. Wawrzyniec skorzystał z tego przywi¬leju i udał się do króla, aby przedstawić mu tragiczny stan Króle¬stwa Neapolitańskiego, Wręczył mu także fragment pisma, w któ¬rym były przedstawione brutalne rządy wicekróla. O. Wawrzyniec postarał się także o to, żeby zapoznać z treścią tego pisma wielu ludzi z otoczenia króla, którzy mogą zabrać głos w sprawie rządów tyrana Neapolu.
Po wielu audiencjach u króla o. Wawrzyniec mógł poinformo-wać posłów z Neapolu, że sprawa przybiera szczęśliwy obrót. Aby wszelkim zwłokom w decyzjach króla zapobiec, o. Wawrzyniec przepowiedział mu jego bliską śmierć i dał radę, aby uporządkował wszystkie sprawy królestwa, a także sprawy swojego sumienia. Król wziął sobie głęboko do serca te napomnienia. Pozostała do dzisiaj wiadomość, że król od tej godziny podwoił swoją czujność i gorliwość w kierowaniu sprawami państwowymi, a także w zno¬szeniu swoich niedomagań.
Co Święty przepowiedział królowi, to teraz spotkało jego samego. Zachorował bardzo ciężko i musiał liczyć się z możliwością śmierci Jeszcze raz kazał zapewnić króla, że jego informacje o Neapolu są w pełni prawdziwe i że w tym wypadku nie wolno królowi zwlekać, jeśli nie chce być współwinnym wszystkich zbrodni wice¬króla.
Jednakże Filip pozostawił wicekróla jeszcze przez trzy lata na tym  stanowisku.   Ale  gdy  po  śmierci  Świętego   także  i  nuncjusz! papieski Spinelli potwierdził to,  o  czym  informował  o.  Wawrzy¬niec,   król   wysłał   posłańca,   który   miał   odebrać   Ossunie   pismo uwierzytelniające, a dać mu inne, i w ten sposób położyć kres jego intrygom.
Już w grudniu  1619  roku  jako  wicekról  objął to sta-nowisko w Neapolu kardynał Kasper Borgia, a Ossuna został od¬wołany do Hiszpanii. Przez następcę Filipa III, a mianowicie prze! króla Filipa IV został uwięziony i zmarł w więzieniu 25 września 1624 roku.
O. Wawrzyniec zbudował drogę do wolności dla ludu neapolitańskiego, uwalniając go od despoty. Dla niego samego droga ta stała się drogą do absolutnej 'wolności w Bogu.
Błogosławiona śmierć
Uciążliwa podróż do Hiszpanii, niezdrowy klimat, a oprócz tego słabe zdrowie Świętego dały mu się we znaki z całą siłą. Dołączy¬ła się jeszcze krwawa biegunka. Przez pierwsze pięć dni choroby nie wydawała się zbyt groźna. O. Wawrzyniec mógł jeszcze znosić swoje bóle. Codziennie odprawiał mszę św. w wielkim skupieniu i żarliwości ducha. Lekarze nie mogli zrozumieć faktu, że ten chory człowiek przez całe pięć godzin potrafi wytrzymać przy ołtarzu. Gdy jednak minął piąty dzień, o. Wawrzyniec musiał wyznać: „Dalej już ani rusz! Ta choroba jest moją ostatnią cho¬robą”. Nikt nie wątpił w prawdziwość tych słów. Gdy on tak mówi, musi to być prawdą.
Don Pedro z Toledo, który od pamiętnego konfliktu w Sabaudii pozostawał jego oddanym przyjacielem, zawiadomił o tym dwór, Król natychmiast rozkazał swoim najlepszym lekarzom uczynić dli tego drogiego mu przyjaciela wszystko, co jest w ich mocy. Lekarze rzeczywiście robili wszystko, co było w ich mocy, i sądzili, że sprawa nie przedstawia się aż tak tragicznie. Chory jednak uśmiechał się tylko na to. On wiedział więcej. Przyjmował wszystkie lekarstwa i poddawał się wszelkim zabiegom lekarskim.
W tym czasie król wraz z całym swoim dworem uroczyście wjeżdżał do  Lizbony,  a z nim musiał także jechać  Don Pedro, gdy nie wolno mu było opuścić osoby monarchy. Król dał rozkaz, że zabrano  także  do  Lizbony o.  Wawrzyńca.   Don  Pedro  podjął się przewiezienia chorego i zabrał go do swojego pałacu, gdzie mógłby ’ zostać otoczony dalszą opieką.
Cały dwór w ciągu godziny został poinformowany o stanie zdrowia chorego. Jego gospodarz uczynił wszystko, aby mu ulżyć. Jak  bardzo poważał swego gościa dowodzi fakt, że każdego wieczoru klękał przed nim, aby otrzymać błogosławieństwo na noc. Gorliwie odwiedzał chorego także jego wieloletni przyjaciel z Pragi Don Baltazar di Zuniga, który był posłem na cesarskim dworze. Wraz i z dworzanami przychodzili także chorzy, aby prosić Świętego o błogosławieństwo i przez to odzyskać zdrowie. Wyglądało to tak, jak gdyby o. Wawrzyniec brał teraz na siebie wszystkie bóle tych, których uzdrawiał, gdyż jego cierpienia stawały się coraz wię¬ksze. Ale ani jedno słowo skargi nie przeszło przez jego usta. Swojemu ciału zadał taki gwałt, że każdy ból znosił jak gdyby nic nie odczuwał. Z wielką ochotą znosiłby jeszcze większe cierpie¬nia. Ciągle spoglądał na ukrzyżowanego Zbawiciela i żałował, że nic więcej nie może uczynić dla Niego. Jego największą boleścią było to, że nie mógł odprawiać mszy św. Tym bardziej więc cie¬szył się, że wolno mu było codziennie przyjmować komunię św. Stanowiła ona dla niego przedsmak wiecznego szczęścia. Łzy ra¬dości i dziękczynienia spływały z jego oczu zawsze, ilekroć przy¬jmował Pana do swojego serca. Nie wyglądał on na cierpiącego człowieka, a raczej na anioła — serafina miłości.
21 lipca kazał przywołać jeszcze raz do siebie obydwu towarzy¬szy i powiedział im, że śmierć stoi już obok niego.
Prosił o prze¬baczenie wszystkich uchybień popełnionych wobec nich i podzię¬kował im za ich wielką miłość i cierpliwość, z jaką znosili jego niedołęstwo. Kazał także zawiadomić generała zakonu, że krzyż, który nosi na piersiach, jest prezentem bawarskiego elektora i że trzeba go oddać siostrom kapucynkom z Brindisi. Ponadto poprosił, aby o. Jan z Montfortu mógł pojechać do elektora Ma¬ksymiliana w jakiejś ważnej sprawie. W końcu zażądał, aby mógł zostać tylko z o. Janem i powiedział mu, co ma od niego przeka¬zać elektorowi, zobowiązując go do absolutnego milczenia.
Nadszedł dzień 22 lipca 1619 roku. Święty poprosił o. Hieronima, aby go wyspowiadał i dał mu komunię świętą jako wiatyk. Ten natychmiast odprawił w kaplicy pałacowej mszę św., aby mógł przynieść choremu komunię św. bez wzbudzania sensacji. Jednak ktoś się dowiedział o tym i od razu rozeszła się wieść, że o. Wawrzyniec otrzymuje wiatyk. Błyskawicznie zebrała się wszy¬stka arystokracja i lud. Wszyscy chcieli być świadkami śmierci Świętego.
Po otrzymaniu komunii św. o. Wawrzyniec prosił, aby pozosta¬wiono go samego. Chciał spokojnie i swobodnie rozmawiać ze swoim Zbawicielem. Raz po raz wyrażał swoje życzenie: „Pragnę już umrzeć, aby przez całą wieczność być z Chrystusem”.
Raz jeszcze drżącą ręką pobłogosławił swojego przyjaciela Don Pedro, następnie poprosił ojca franciszkanina o namaszczenie ole¬jami św. Wkrótce potem zaczął konać. W milczeniu ustawicznie spoglądał w niebo. Gdy zaś zostało wypowiedziane imię Jezusa, wydawało się, jakby uczynił lekki ruch głową lub także próbował je wymówić. Don Pedro, który był świadkiem jego konania i stal przy łóżku, tak pisze: „Chwilę przed nastąpieniem zgonu stałem po lewej stronie łóżka. Patrzyłem cały czas na niego i widziałem, jak jego oblicze promienieje pokojem i świętością, które były wstępem do błogosławionego wejścia do nieba, przygotowanego również dla jego duszy. W momencie odchodzenia parę razy wy¬ciągnął lewą nogę w górę, jakby chciał coś usunąć. W następnym momencie skonał. Stało się to w uroczystość św. Magdaleny, 22 lipca 1619 roku o godzinie czwartej po południu, dokładnie w tym dniu, kiedy przypadały jego urodziny. Miał wtedy 60 lat”.
Po jego przyjściu na świat szczęśliwy ojciec w liście opisał swojemu bratu syna. Śliczne dziecko zapowiadało się na urodzi¬wego mężczyznę. Współcześni mu opisywali go jako harmonijnie zbudowanego. Jego oblicze było pełne dostojeństwa i powagi po¬łączonej z dobrocią i łagodnością. Oczy pełne życia, spojrzenie przenikliwe, a czoło wysokie i szerokie. Na ustach miał zawsze przyjazny uśmiech jako odbicie dobrego serca. Jego pociągła twarz była obramowana dużą srebrną brodą, która sięgała mu aż do pasa. Cały zewnętrzny wygląd był imponujący i ujmujący. Jego wielka dusza znalazła swoje odbicie w ciele.
Dojrzał do nieba
Czym jest krew dla ciała, tym modlitwa dla duszy. Modlitwa tworzy łączność z Bogiem. Podobnie jak dzięki przewodom ele¬ktrycznym istnieje łączność pomiędzy elektrownią a urządzeniami oświetleniowymi, tak dzięki modlitwie możliwa jest łączność czło¬wieka z Bogiem. Dzięki modlitwie człowiek otrzymuje nadnatu¬ralne moce. Mówienie o modlitwie oznacza mówienie o nadnatu¬ralnym życiu człowieka, o jego wewnętrznej dojrzałości.
W stosunku do o. Wawrzyńca można powiedzieć, że zdołał on w sposób mistrzowski powiązać modlitwę z działalnością zewnętrz¬ną. Pielęgnował w sposób szczególny trzy praktyki modlitewne: nabożeństwo do krzyża Chrystusowego, Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej.
W czci wobec krzyża postępował dokładnie śladami św. Franci¬szka, założyciela zakonu, który na górze Alwerni przez otrzymanie stygmatów stał się odbiciem Ukrzyżowanego. O. Wawrzyniec za¬wsze odprawiał swoje rozważania przed wizerunkiem Ukrzyżo¬wanego. Stąd czerpał swoją mądrość i siłę przemówień. Trzymając krzyż w rękach, prowadził chrześcijańskie wojska do walki z Turkami. Krzyż stał  się  tą  potężną  bronią,  która  odbierała  siłę  po¬ciskom nieprzyjaciela. Dzięki krzyżowi osiągnął zwycięstwo. Zna¬kiem krzyża błogosławił wielu chorych,  a  oni odzyskiwali zdrowie. Zawsze na swojej piersi nosił krzyż, który tuż przed śmiercią podarował   siostrom  kapucynkom   ze   swojego   rodzinnego  miasta, i Jak niegdyś św. Bonawentura, wskazując na krzyż powiedział do l św. Tomasza z Akwinu:  „Zobacz, to jest mój nauczyciel”, a później św. brat Konrad określił krzyż jako swoją księgę, tak i dla niego krzyż  był  zawsze  najważniejszym  nauczycielem  i  źródłem  wszelkiej wiedzy i mądrości.
Kto rzeczywiście czci krzyż, musi także czcić tę tajemnicę, ; w której w przedziwny sposób odnawia się męka i śmierć Chry¬stusa. Dlatego też św. Franciszek nie zdołał nigdy uczynić zadość głębokiej czci i miłości, jaką żywił wobec Najświętszego Sakra¬mentu. Z tego powodu kochał również kapłanów i nie chciał wi¬dzieć u nich żadnego grzechu. Dlatego też nawiedzał opuszczone kościoły i napominał: „Niech groza ogarnie całego człowieka, niech zadrży świat cały i niech rozraduje się niebo, gdy na ołtarzu w rękach kapłana jest «Chrystus, syn Boga żywego (Mt 16, 16)” (L 3, 26).
O. Wawrzyniec był przejęty duchem ojca zakonu — św. Fran¬ciszka. Nazwał on mszę św. „swoim niebem na ziemi”. Była ona magnesem, który nieustannie przyciągał jego duszę i umacniał ją. Nie mogło go nic powstrzymać od jej odprawiania. Często na czczo odbywał wielogodzinne marsze, aby mógł ją odprawiać. W osta¬tnich latach nie był w stanie dojść do ołtarza, musiano go tam przynosić. Dziwne, że gdy tylko znalazł się przy ołtarzu, natych¬miast opuszczały go te straszne bóle artretyczne. Wykonywał wówczas wszystkie ruchy i wszystkie ceremonie aż do najmniej¬szego szczegółu. Na początku swojej kapłańskiej działalności nie potrzebował więcej czasu na odprawienie mszy św. aniżeli inni kapłani. Wkrótce jednak ten czas się wydłużył, szczególnie wtedy, gdy mógł odprawiać prywatnie. Trwało to trzy i cztery godziny, później dziesięć, a nawet i więcej. Podczas ofiarowania, przed i po przeistoczeniu nie mógł odprawiać dalej. Oglądał w świętym za¬chwycie niebiańskie tajemnice. W swym wnętrzu przeżywał mękę i śmierć Chrystusa. Podczas przeistoczenia i komunii św. był w pełni szczęśliwy. Wtedy z oczu płynęły mu łzy i trudno było je zatrzymać. Jak już powiedziano wcześniej, musiano przygoto¬wywać dla niego co najmniej sześć chusteczek, którymi ocierał swoje łzy. Chusteczki te były później przyczyną cudownych uzdro¬wień, gdy kładziono je na chorych.
Niejednokrotnie widziano, jak jego oblicze promieniowało nie¬biańskim światłem. Aby nie być przez nikogo widzianym, chętnie odprawiał mszę św. w prywatnej kaplicy, nakazawszy wcześniej zamknąć dobrze drzwi. Chciał mieć wtedy przy sobie tylko jednego ministranta.   Za   sprawą   tych  właśnie  ministrantów  tajemnice te, dochodziły do publicznej wiadomości.
Gdy pewnego razu w Monachium Święty odprawiał o godzinie trzeciej nad ranem mszę św., br. Andrzej z Rovigo, który mu służył, zobaczył jak po przeistoczeniu pojawiło się nagle promie¬niejące blaskiem Dziecko.
Jego blask napełnił całą kaplicę takim światłem, jakby zaświeciło słońce. To Dziecko wyciągnęło w jego kierunku rączki, jakby chciało go przytulić. Brat tak bardzo wzru¬szył się tym, że bezsilny upadł na podłogę i leżał nieprzytomny. Wieczorem Święty zapytał swego ministranta, co też takiego strasz¬nego mu się przytrafiło, że aż upadł na podłogę. Gdy brat opo¬wiedział o tym, co zobaczył, o. Wawrzyniec odparł: ,,Bracie, proś Boga za mną! Jestem tak bardzo niegodny, żeby On obsypywał mnie swoimi łaskami”. W niektóre święta, a zwłaszcza w uroczy¬stości ku czci Matki Bożej, wydawało się, że w żaden sposób nie może rozstać się z ołtarzem. W uroczystość Wniebowzięcia Naj¬świętszej Maryi Panny w 1618 roku w Neapolu, gdzie właśnie przebywał, spędził przy ołtarzu szesnaście godzin!
Fakt, iż msze św. odprawiane przez o. Wawrzyńca w uroczy-stości maryjne trwały najdłużej dowodzi, że bardzo kochał Matkę. Bożą. Miłość tę przeżył szczególnie w tych dniach, gdy jechał z Pragi do Rzymu na obrady kapituły generalnej. Swoją podróż odbył celowo przez Loreto, miejsce licznych pielgrzymek. O pół¬nocy odprawiał mszę św. w Świętym Domku, a potem służył do następnych. Za pożywienie wystarczał mu kawałek chleba, a za napój — woda. Większą część dnia spędził na modlitwie i rozmy¬ślaniu w tym miejscu, gdzie Syn Boży przyjął ciało od Maryi. Napotkanych ludzi pozdrawiał słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Najświętsza Dziewica Maryja!” Przy udzielaniu błogosławieństwa chętnie używał słów: „Maryjo z Dzieciątkiem kochaj nas i obdarz nas wszystkich swoim błogosławieństwem”. Błogosławiąc chorych, mówił: „Przez święte imię Jezusa i Maryi niech dobry Bóg uwolni cię od choroby”. Gdy kusiciel przystępo¬wał do niego, wtedy modlił się: „Przez niepokalane dziewictwo Jezusa i Maryi uwolnij mnie, Boże, od nieczystego ducha!”
Kościół uczy, że kto znalazł Maryję, znalazł życie. Można powie¬dzieć: znalazł cnotę. O. Wawrzyniec nauczył się posłuszeństwa od Matki Bożej, która powiedziała: „Niech mi się stanie według twego słowa” (Lk l, 38). Tak mawiał również on i skrupulatnie wypełniał wszystkie polecenia. Gdy był gwardianem w Wenecji, upoważnił cnotliwego brata, by mu zwracał uwagę na ewentualne jego błędy. Był uległy wobec niego, jak posłuszne dziecko w stosunku do swojego ojca. Ponieważ lekarz zabronił mu odprawiać długo trwające msze św., skrócił je, a tym samym odmówił sobie nad¬naturalnej radości.
Podobnie wyćwiczył się także w cnocie ubóstwa, którą tak kochał św. Franciszek. Jego habit był bardzo zniszczony, a płaszcz połatany. Chodził zawsze boso, jak żebrak. Nie przejmował się tym, że przebywał w towarzystwie książąt i kardynałów. Najważ¬niejsze dla niego było to, aby bardziej podobał się Bogu niż ludziom. To ubóstwo odzieży było dla niego także ochroną cnoty czystości. Również on odczuwał pokusy cielesne, unikał zatem kon¬taktów z kobietami, a swoje ciało poskramiał ciągle odmawianiem sobie jedzenia i picia. Był on prawdziwym aniołem w ludzkim ciele. Dla obrony swojej cnoty czystości obrał sobie w szczególny sposób Matkę Bożą, jako swoją potężną pomoc.
Jednak żadna cnota nie jest szczera i prawdziwa, jeśli nie ma pokory. O. Wawrzyniec nigdy nie utrzymywał, że jest lepszy od Innych. Uważał siebie za nędznego grzesznika, który nie powinien przestać pokutować, dlatego też prowadził takie surowe życie. Nie mógł tego pojąć, dlaczego właśnie jego wybierano do sprawowania różnych ważnych urzędów. Nadprzyrodzone łaski, którymi obda¬rzał go Bóg, ukrywał, jeżeli tylko mógł. Jako kaznodzieja, nun¬cjusz, misjonarz i cudotwórca była bardzo czczony. To jednak nie wbiło go w pychę.
Starał się bardzo, aby unikać wszelkich obja¬wów składania mu hołdów. Okazywany mu szacunek i poważanie j sprawiały mu więcej bólu niż cierpienia fizyczne.
Im człowiek jest pokorniejszy, tym jest mocniejszy w wierze, nadziei i miłości. Wierzył w Boga z ogromną prostotą. Największym i najgorętszym jego pragnieniem było, aby móc oddać  swoje życie za wiarę. Ponieważ tak bardzo cenił wiarę, dlatego  pragnął przekazywać ją innym. Z tego powodu przedsięwziął j wielką podróż misyjną, a potem zaciągnął się na wojnę przeciw f Turkom, ponieważ dawała ona gwarancję zniszczenia odwiecznego l wroga wiary chrześcijańskiej. I właśnie ze względu na wiarę udał | się na dwór książęcy, aby tak długo tam pracować, jak długo nie l dojdzie do skutku zawiązanie Ligi Katolickiej.
Z korzenia wiary wyrastała cnota nadziei. Od świata nie oczekiwał niczego; wszystkiego natomiast spodziewał się od Boga. względu wybrał ubogi zakon kapucynów i odrzucił całe światowe uznania i splendor, natomiast przyjął na siebie wszystkie ł niedostatki i ofiary, gdyż wiedział, że za to otrzyma stokroć więcej, i Za taką postawę wynagrodził mu Bóg już za życia na ziemi. Gdy l podczas podróży do Niemiec wraz ze swoimi towarzyszami podróży byli koło Bozens już bliscy wyczerpania, zapytał, czy towarzyszący mu brat nie ma czegoś do zjedzenia. W jego sakwie były tylko dwa małe chleby. Lecz cóż to było dla dwunastu mężczyzn?! „Wystarczy” — powiedział Święty. Wziął je i rozdzielił między towarzyszy. Wszyscy jedli i tak się nasycili, jakby spożyli niezwykle obfity posiłek.
Cnota nadziei znajduje dopełnienie i ukoronowanie w królowej wszystkich   cnót  — miłości. Tą  samą   miarą   bowiem,   którą  my mierzymy, będzie nam odmierzone. Roczniki zakonne porównują duszę o. Wawrzyńca do płonącego pieca, którego iskry i płomienie buchały, ilekroć się go otworzyło. Już z jego spojrzenia, z jego oblicza i sposobu bycia promieniowała miłość Boga i bliźniego. Wystarczyło jedno spojrzenie na Świętego, aby być przepełnionym świętymi myślami o Bogu. Ten płomień miłości przeniósł się na¬wet na jego ciało. Często trapiła go swego rodzaju gorączka i tak był zlany potem, że musiał zużywać większą liczbę chusteczek, aby się wytrzeć. Również te gorące łzy, które wylewał podczas odpra¬wiania mszy św., miały swe źródło nie gdzie indziej, tylko w mi¬łości. Sprawdzianem miłości Boga jest zawsze miłość bliźniego. Celem i seksem wszystkich jego przedsięwzięć było właśnie zba¬wienie i świętość dusz. Wszystkich ludzi, zarówno katolików jak i protestantów, żydów czy innych, kochał jak swoich braci. Pra¬gnął być wszystkim dla wszystkich, aby wszystkich pozyskać dla Chrystusa. Treścią jego życia stała się pomoc dla ubogich, opieka nad chorymi, poprawianie błądzących, nawracanie grzeszników i pouczanie nieumiejętnych. Jakże często narażał swoje życie na różne niebezpieczeństwa!
Gdy pewnego razu przyszli do niego dwaj młodzi jezuici i wy¬znali mu, że mają zamiar z powrotem wrócić do życia świeckiego, ponieważ życie klasztorne wydaje się im zbyt ostre, odpowiedział, że sami muszą najlepiej wiedzieć, co powinni zrobić. Gdy jednak usilnie prosili go, aby ich pouczył, tak do nich powiedział: ,,Wie¬cie, że dopóki dziecko jest małe, karmi się je mlekiem matki; gdy jednak wyrośnie, otrzymuje cięższy posiłek. Podobnie miłość Boża postępuje z nami, ludźmi. Jako początkujący otrzymujemy słodkie mleko pocieszenia, lecz abyśmy się stali dojrzalsi, Bóg daje nam ciężkie pożywienie swego nawiedzenia i próby. Nie dziwcie się więc, że Bóg daje wam taki pokarm. Dowodzi to, że znajdujecie się na drodze do doskonałości, z czego powinniście się tylko cie¬szyć”.
To, co powiedział tym braciom, sprawdziło się także w jego życiu osobistym. Tuż przed śmiercią Bóg doświadczył go bardzo bolesnymi cierpieniami. I jeśli wolno wnioskować o wielkości jego świętości z ogromu cierpień, jakie znosił przed śmiercią, to trze¬ba powiedzieć, że o. Wawrzyniec był doskonałym człowiekiem. Wszystko przyjmował bowiem z ogromną cierpliwością i zupełnym poddaniem się świętej woli Boga.
Pogrzeb Świętego
23 lipca 1619 roku markiz Pedro z Toledo napisał list do swojej córki w Villafranca, która była tam siostrą zakonną, że przesyła jej drogocenny dar, a mianowicie „święte ciało o. Wawrzyńca z Brindisi”. W liście tym nazwał go również „wielkim sługą Pana”, który podczas  wojny  prowadzonej  z  wrogami  Kościoła   „dokonał wielkiego cudu”.
Z tego listu jasno wynika,  jaka była  opinia  oo.  Wawrzyńcu: f widziano  w   nim   świętego.   Martwiono   się   tym,   że   przyszło   im  stracić tak oddanego przyjaciela i doradcę, ale jednocześnie radowano, że będzie w  niebie taki  orędownik.  Ponieważ w Lizbonie śnie było  klasztoru  kapucynów,  minoryci  i  franciszkanie  spierali  się o jego zwłoki, gdyż o. Wawrzyniec należał do wielkiej rodziny  franciszkańskiej.   Minoryci   uważali,   że   mają   do   niego   większe  prawo, gdyż jako młodzieniec  nosił on ich habit zakonny;  fran-ciszkanie natomiast argumentowali tym, że ich ojciec udzielił mu namaszczenia   olejami   św.   W   końcu   zadecydowano,   aby   zwłoki zabalsamować   i   uroczyście   złożyć   w   Villafranca,   w   klasztorze sióstr klarysek.
Don Pedro wpadł na jeszcze bardziej oryginalny pomysł. Pole¬cił mianowicie przygotować szybko drewnianą niszę w formie małej kaplicy, która miała być powleczona ołowiem. We wnętrzu kazał umieścić klęcznik i zwłoki w pozycji klęczącej.
Przewiezienie zwłok odbyło się przez stolicę — Lizbonę — i trwało 18 dni, po czym dotarło do Villafranca, miasteczka odda¬lonego o sto kilometrów. Wiarygodni świadkowie mówią o wielu cudach i uzdrowieniach, które dokonały się w czasie przebywania tej drogi.
Biograf Świętego pozostawił informację, że w przeddzień uro¬czystości św. Wawrzyńca, męczennika (10 sierpnia) siostry klaryski zobaczyły w ciemną noc ognistą kulę na niebie, która skupiła wszystkie gwiazdy nad tym miejscem, gdzie później zostały złożone doczesne szczątki św. Wawrzyńca. Od wczesnego rana wszystkie dzwony w Villafranca same dzwoniły. Teraz dopiero zrozumiano to wyjątkowe zjawisko świetlne.
Zwłoki zostały złożone w chórze klasztornego kościoła. Ubrano je w nowy habit, a sarkofag okryto czerwonym aksamitem prze¬tykanym złota nicią. Stary habit, który Święty nosił do swojej śmierci, siostry wszyły w drogocenny materiał.
Serce Świętego nie zostało w Villafranca. Obydwaj towarzysze jego podróży ojcowie Hieronim i Jan Maria podzielili je na poło¬wę. O. Jan przeniósł swoją część do klasztoru w Wenecji, zacho¬wując dla siebie maleńki kawałeczek. Druga część została poda¬rowana elektorowi bawarskiemu Maksymilianowi. Także o. Hiero¬nim zachował dla siebie mały skrawek, oddając większą część w prezencie siostrom kapucynkom w Brindisi. Gdy o. Jan przybył do Brindisi wraz z cenną relikwią, powitała go uroczysta procesja z arcybiskupem na czele. O. Hieronim pozostał w Bari, gdyż ciężko zachorował.
Relikwie zostały otoczone wielką czcią, a za ich przyczyną do¬konały się liczne cuda.
W czasie procesu beatyfikacyjnego oprócz 97 cudów udowodnionych z całą pewnością, przytoczono jeszcze 63 dalsze. Następstwem tego był fakt, że skierowano do Stolicy Apostolskiej wiele próśb o pozwolenie na rozpoczęcie procesu bea¬tyfikacyjnego i kanonizacyjnego. Wśród proszących był cesarz Ferdynand II i elektor bawarski Maksymilian. Później dołączył się także cesarz Leopold I, Józef I i cesarzowa Maria Teresa. Papież Urban VIII odpowiedział w pismach skierowanych do dwóch pierwszych osób, mówiąc o „jawnym” triumfie, że danym mu było uczcić ewangeliczne ubóstwo w osobie o. Wawrzyńca. Przyrzekł proszącym, że w odpowiedni sposób załatwi sprawę, aby „nie-dawno zmarłemu o. Wawrzyńcowi z Brindisi nadać tytuł błogo¬sławionego i wyrazić zgodę na oddawanie mu publicznej czci”. Do procesu beatyfikacyjnego przystąpiono prawie natychmiast. Ponieważ zmarł kardynał Borghese, proces stracił swego postulatora. Trzydziestoletnia wojna i zamieszki tych czasów zwróciły uwagę na inne sprawy, tak, że coraz bardziej tracono z oczu postać o. Wawrzyńca. Dopiero w sto lat później Benedykt XIII podjął proces na nowo. Wszystko, co dotychczas napisano o Świętym, musiało zostać ponownie sprawdzone. Wynik był widocznie po¬myślny, skoro jego cnoty uznano za heroiczne, a pisma z zakresu wiary i moralności — zgodne z nauką Kościoła. Nastąpiło to w 1769 roku, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
^ wielu cudów przedstawionych podczas procesu beatyfikacyjne¬go wybrano dwa i zostały one przyjęte. Pewna kobieta z Neapolu Eugenia Abruzze, miała być uleczona przez zabieg puszczania krwi. Lekarz jednak przeciął jej żyłę w tak nieumiejętny sposób, że krew tryskała jak ze źródła i w żaden sposób nie można było jej zatamować. Będąc w niebezpieczeństwie śmierci na skutek tych krwotoków Eugenia przypomniała sobie, że ma jedną z chusteczek o. Wawrzyńca, i słabym głosem poprosiła, aby ją przyniesiono i położono na niej. Wkrótce ustał krwotok, a na chusteczce nie dostrzeżono nawet śladu krwi. Drugi cud miał miejsce w przy¬padku kobiety z Mediolanu, Klary Cursaga. Cierpiała ona na raka piersi. Ponieważ lekarze nie byli w stanie jej pomóc, zwróciła się do o. Wawrzyńca, któremu przyrzekła, że przez trzy kolejne sobo¬ty uda się z pielgrzymką do kościoła kapucynów, aby tam modlić się i pościć o chlebie i wodzie. Jej ufność została nagrodzona, w ciągu trzech tygodni została bowiem uzdrowiona. W tej sytuacji nic nie stało na przeszkodzie, by ogłosić o. Wawrzyńca błogosła¬wionym.
Beatyfikacja odbyła się l lipca 1783 roku za pontyfikatu Piusa VI w bazylice św. Piotra w Rzymie.
Zaraz też przystąpiono do rozpoczęcia procesu kanonizacyjnego. Jednakże sam błogosławiony o. Wawrzyniec nie wydawał się śpieszyć z tym, zanim proces zakończono, upłynęło znowu prawie 100 lat.
Wcześniej musiano udowodnić ponad wszelką wątpliwość zaist¬nienie dwóch cudów, dokonanych za wstawiennictwem błogosła¬wionego Wawrzyńca. Oto one:
Pięcioletni Piotr Paweł, syn Józefa Frigerrie z Rzymu, miał na lewej stopie groźny ropień, który zaczął już niszczyć kość. Do próchnicy kości dołączyła się zgorzel. Dziecko krzyczało z bólu, a lekarze byli bezsilni. Wówczas pewien kapucyn doradził rodzi¬com, aby złożyli nadzieję w bł. Wawrzyńcu. Matka natychmiast zaniosła chłopca do kościoła kapucynów pod wezwaniem Niepo¬kalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i poprosiła, aby wyszedł jakiś ojciec. Ten pobłogosławił dziecko relikwiami Bło¬gosławionego i w tym samym momencie ustąpiła choroba. Wrzód, zgorzel i postępująca próchnica kości zniknęły bez śladu! Cud ten nastąpił w listopadzie 1786 roku.
Drugi cud miał miejsce w Cervara, w Katalonii, w roku 1785. Angela Trusi chorowała na białaczkę, powiązaną ze złośliwymi wyrzutami na skórze, zwłaszcza na nogach. Mogła poruszać się tylko o kulach. Za radą swojej przyjaciółki całą nadzieję na wy-leczenie złożyła w bł. Wawrzyńcu. Zaczęła odprawiać do niego dziewięciodniową nowennę. Nie odczuwała jednak żadnego pole¬pszenia. Zawlokła się więc do kościoła kapucynów i przed taber¬nakulum modliła się do Błogosławionego o wysłuchanie. Wychodząc z kościoła poczuła nagle, że jest zupełnie zdrowa. Lekarze mogli tylko poświadczyć fakt uzdrowienia.
Papież Leon XIII nie miał już powodów do odkładania procesu kanonizacyjnego. W Święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w 1881 roku „postanowił i zatwierdził — ku czci Przenajświętszej Trójcy, dla uczczenia wiary katolickiej i dla roz¬szerzenia się chrześcijańskiej religii w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych apostołów Piotra i Pawła i w swoim imieniu, po dojrzałym namyśle i częstym wzywaniu pomocy Ducha Świę¬tego i po odbyciu narad z obecnymi tutaj kardynałami, patriar¬chami, arcybiskupami i biskupami — to, że bł. Wawrzyniec z Brindisi jest uznany za świętego”.
Gdy w 1919 roku uroczyście obchodzono trzechsetną rocznicę śmierci św. Wawrzyńca, ówczesny generał zakonu o. Wenanty wystosował pismo okólne do całego zakonu oo. kapucynów. Przy¬pomniał w nim, na czym polegała prawdziwa wielkość św. Wawrzyńca. Pan wywyższa pokornych” (Łk l, 52) — te słowa pełnej pokory Służebnicy Pańskiej znalazły wyraźne potwierdzenie w ży¬ciu św. Wawrzyńca. On, który w ciągu swego życia czuł odrazę do ziemskiej chwały i nie znosił obłudy, pochlebstw, zaliczony został po śmierci w poczet świętych i przyszło mu doznać najwię¬kszej czci — wyniesienia na ołtarze. Grób św. Wawrzyńca odnowiony przez następnego generała o. Bernarda z Andermatt i przez  pobożne córki św. Franciszka otaczany wielką troską i szacunkiem, jest po dziś dzień celem licznych pielgrzymek. Przykład jego świę¬tego życia może być wzorem nie tylko dla jego współbraci, ale  także  dla  wszystkich  chrześcijan  żyjących  na  świecie.  Imię jego żyje w sercach synów św. Franciszka i w sercach wszystkich po-bożnych katolików świata. Jest on dla nich pociechą w zmartwieniach, siła w słabościach, ostoją w zwątpieniach, radością i nadzieją osiągnięcia życia wiecznego. „Sprawiedliwy pozostanie w wiecznej pamięci” (Mdr 4, 7).
Doktor Kościoła
Św. Wawrzyniec nie umarł, lecz żyje w wieczności. W 1959 roku papież Jan XXIII przyznał mu zaszczytne miano Doktora Kościoła. Z całą słusznością można odnieść do niego słowa, które Kościół wypowiada w święto ku czci Doktorów Kościoła przy rozpoczęciu mszy św.: ,,W środku Kościoła Pan otworzył jego usta”. Jakże często otwierał on swoje usta na włoskich ambonach podczas wygłaszania wielkopostnych kazań i prowadzenia misji. Jakże często robił to w Pradze i podczas ogromnej podróży misyjnej po Niemczech! Głosił kazania przed papieżami, królami i cesarzami, przed żołnierzami, żydami i innowiercami. Piętnował nauczycieli fałszywej wiary i wykazywał ich błędy. Nie! On nigdy nie milczał! Osiągnął to, o czym napisał św. Paweł do swojego ukochanego ucznia Tymoteusza, a co przytacza Kościół w czytaniach na święta swoich doktorów: „Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę (w razie potrzeby) wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz.
Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań — ponieważ ich uszy świerzbią — będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślo¬nym opowiadaniom. Ty zaś czuwaj we wszystkim, znoś trudy, wykonaj dzieło ewangelisty, spełnij swoje posługiwanie” (2 Tm 4, 20). Czytając te słowa, można sądzić, że św. Paweł napisał je specjalnie dla o. Wawrzyńca, a ten wybrał je sobie na motto swo¬jego życia. Wypełnił każde słowo aż do najmniejszego szczegółu — głosił prawdę z całą mocą i z całą zdobytą wiedzą zarówno w sprzyjających, jak i niesprzyjających warunkach, nawet tam, gdzie nie chciano go słuchać, gdzie raczej przedkładano takich, którzy byli milsi dla ucha.
Pragnął umrzeć śmiercią męczeńską, pełniąc urząd kaznodziei. Bogu jednak wystarczyło bezkrwawe męczeństwo jego ciała.
Przy nadmiernym przeciążeniu pracą, którą wykonywał jako kaznodzieja, poseł i przełożony powoływany do sprawowania różnych urzędów w zakonie, jest faktem zdumiewającym, w jaki sposób znajdował czas, aby napisać tak obszerne dzieła.
Dzieła pozostawione w rękopisach liczyły ponad 2231 dużych arkuszy papieru. Święty pisał bardzo drobno i używał wielu skró¬tów. Jego żarliwość ducha wprost stworzyła mu rękę do pisania. We współczesnych wydaniach jego dzieła obejmują czternaście tomów.
Gdy z okazji procesu beatyfikacyjnego dzieła te przesłano do Rzymu, gdzie zostały sprawdzone przez Świętą Kongregację, tak jak oceniono: „Autor zasługuje na to, aby przyjąć go w poczet Doktorów Kościoła”. Informują o tym roczniki Stolicy Apostol¬skiej (nr 24 z dnia 3—16 grudnia 1881 roku). Wówczas także wysunięto propozycję, by utworzyć komitet, który zająłby się wy¬daniem drukiem dzieł Świętego, aby w ten sposób udostępnić je wszystkim.
Rzeczywiście dzięki ojcom weneckiej prowincji pisma Świętego wydano drukiem. Dwaj biskupi z zakonu oo. kapucynów: Andrzej Longhin i Łukasz Pasetto zostali redaktorami tego wydania. Obej¬mowały 12 okazałych tomów, spośród których jako pierwsze uka¬zały się „Mariale” — kazania poświęcone Matce Bożej. Można przypuszczać, że kazania te napisał św. Wawrzyniec jako pierwsze, aby dla następnych dzieł ubłagać błogosławieństwo Matki Bożej.
Wraz z ogłoszeniem go Doktorem Kościoła spełniło się to, co przepowiedział pewien kardynał po zapoznaniu się z pismami św. Wawrzyńca: „Św. Wawrzyniec z Brindisi zostanie wkrótce zaliczony do grona Doktorów Kościoła”. Papież Jan XIII nadał mu zaszczytny tytuł „Doctor Apostolicus”.
Oto kilka słów z jego kazań: „Aby można było prowadzić ducho¬we życie, nieodzowne są dwie rzeczy: chleb łaski zesłany przez Ducha Świętego i chleb Bożej miłości. Łaska bez miłości i wiary jest niczym, gdyż bez wiary nie można podobać się Bogu. Wiara
nie może jednak zapuścić w nas korzeni bez głoszenia słów Bożych: wiara przychodzi przez kazania, a kazania są głoszone z polecenia
Chrystusa. Jak dla fizycznego życia zasiewy zboża, tak dla ducho¬wego życia głoszenie słowa Bożego jest koniecznie potrzebne”.

 

 

Módlmy się wraz z Kościołem świętym: „Wszechmogący Boże, Ty i udzieliłeś św. Wawrzyńcowi z Brindisi ducha rady i mocy, dzięki i czemu stał się kaznodzieją ku Twojej czci i zbawieniu ludzi, troszczącym się o ich nieśmiertelne dusze; oświeć również i nas przez  Ducha Świętego, abyśmy dzięki temu wykonywali nasze zadania, umocnieni Twoją siłą. Prosimy Cię o to przez Chrystusa, naszego l Pana. Amen.

 

ŹRÓDŁO :  www.kapucyni.pl

ŹRÓDŁO FOTKI : Internetowa Liturgia Godzin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *